niedziela, 29 grudnia 2013

poświątecznie, przedsesyjnie

To były cudowne święta! Super było się odciąć od spraw uczelnianych, od anatomii i histologii, upiec wreszcie kilka ciast i ciasteczek, pooglądać filmy, pogadać ze starymi znajomymi, zjeść dobre jedzenie, wyspać się i nie otwierać książek. Takie nieróbstwo mogłoby trwać jeszcze kolejny tydzień, gdyby nie pytanie mojego znajomego: "Jak tam przed sesją?", które otworzyło mi oczy. Został do niej już chyba dokładnie miesiąc, a mój nowo utworzony folder o wdzięcznej nazwie "BIOFIZA EGZAMIN!!!!!" wciąż świeci na pulpicie brakiem zawartości. Podobno jest giełdowy, podobno nie ma co iść na zerówkę, bo jest otwarta i lepszą ocenę można mieć z testu. Ale gdy średnia się zgadza, to jednak chciałoby się spróbować - nawet po obecności na tylko dwóch, w dodatku przespanych, wykładach. Po drodze zaliczenie z socjologii, chemii i informatyki z biostatystyką. I choć tyle jest jeszcze wyjść w tym tygodniu, tyle okazji do świętowania, tyle spraw do załatwienia - ja jestem wciąż niepoprawną optymistką.
 Sam adres bloga jest taką moją wygórowaną ambicją, ulotną myślą, która kiedyś przeze mnie przeleciała. I została, żeby być w jakimś sensie motywacją i marzeniem, zobowiązaniem i celem, do którego powinnam dążyć. I tego bym chciała Wam życzyć na Nowy Rok - żebyście znajdywali sobie takie cele - małe lub większe - i żebyśmy do nich mogli razem dążyć.
A tak bardziej przyziemnie to udanej zabawy 31. i niezbyt drastycznego powrotu na uczelnię/do szkoły! :)

czwartek, 12 grudnia 2013

Kakaowe myśli

Pewnie słyszeliście o akcji "otwórz usta, pobierz wymaz (...)", która parę dni temu odbywała się chyba w większości miast. Super akcja, powodzenie miała niesamowite - po wykładach do stanowisk ustawiały się wręcz kolejki! :) I to też jedna z takich akcji, które uświadamiają Małolacie, że jest za mała i musi poczekać ze swoją szlachetnością jeszcze trochę. Nigdy mi to nie przeszkadzało, ale w tym ostatnim miesiącu szczególnie odczułam taką różnicę wieku. Zostaje mi tylko jeszcze tydzień, a po nowym roku wrócę na uczelnię dorosła i, co za tym idzie (mam taką nadzieję), bardziej odpowiedzialna. Ale, z drugiej strony, wcale nie chcę być dorosła. Nie chcę brać odpowiedzialności za wszystko co robię. Tak mi było dobrze, gdy mogłam coś zwalić na swoje "niepełnolecie". I tak mi było dobrze, gdy mogłam zrobić coś ponad nie. A prawda jest taka, że czuję się stara, czas mija mi strasznie szybko i strasznie szybko też zapominam. Zapominam o wakacjach, o moich lękach przedmaturalnych, rekrutacyjnych, "przedstudyjnych", zapominam nawet o tym co jadłam dwa dni temu na obiad. Takie moje dorosłe życie w dużym mieście, mimo że przez całe LO też byłam zdana na siebie od poniedziałku do piątku, jest trochę męczące i powoli, stojąc u progu dorosłości, zaczynam doceniać uroki dziecinady. Dlatego siadam sobie do biofizyki, z kubkiem gorącego kakao w dłoniach i odliczam dni do świąt. Hemodynamika jest dla tego całkiem przyjemnym tłem ;)
   

środa, 4 grudnia 2013

dziś nie będzie zbyt optymistycznie.

Ile trzeba porażek, by móc się wreszcie porządnie zmotywować? Jak długo trwa cały ten proces przyzwyczajania? Czy dwa miesiące to niewystarczająco, żeby w sobie wypracować poczucie obowiązku? I czy na prawdę można się rzetelności i sumienności oduczyć podczas 4 miesięcy? Nie poznaję siebie. Jestem już trochę zmęczona i czasem zdemotywowana. Nie, dziś nie będzie zbyt optymistycznie. Wczoraj również nie byłoby optymistycznie, dlatego wstrzymałam się z publikacją posta. Szukam małych sukcesów, małych szczęść, jakiś kroków do przodu, żebym wiedziała, że zmierzam w dobrym kierunku. W poniedziałek więc napiszę tutaj, jak dobrze poszło mi kółko z klatki piersiowej. Tak, żeby się zmotywować trochę. Trzymajcie kciuki, wracam do śródpiersia!


czwartek, 28 listopada 2013

Jestem na wymarzonej uczelni.

Uświadomiła mi to stara znajoma z liceum, gdy któregoś dnia wpadła na uczelnię. 
-Jeej, przecież to szkoła twoich marzeń!
Ja taka trochę zdezorientowana...
- No przecież macie pufy na korytarzu! 
Ty zawsze chciałaś, żeby w szkołach były jakieś miękkie sofy!
- Haha, no tak, fakt! 

I tym się motywuję, gdy mam wstać na 7.45, gdy uwalam koło z histo, gdy znowu nie czuję się do końca nauczona na anatomię, gdy zasypiam na historii z filozofią czy etyce, gdy mam przeczytać kolejny długi i zupełnie niezrozumiały tekst na socjo, gdy rezygnuję ze zwolnienia z embrio, bo wejściówki są szczegółowe i marne są szanse na 5, gdy tłoczę się rano w autobusie i spotykam ludzi ze starszych roczników, i mówię sobie, że oni jakoś przez to przeszli. Przecież jestem na wymarzonej uczelni. Przecież dołączyłam do grupy ludzi, których jeszcze rok temu podziwiałam i nie wierzyłam, że mi się to uda. Przecież mam wymarzoną grupę i wymarzonych asystentów, inne grupy nie mają tak dobrze. 
Więc siadam sobie na tych miękkich pufach, z kawą lub kanapką, oczywistą książką w ręce i śmieję się z innymi, bo wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji i nawet jeśli jest ciężko - jesteśmy szczęśliwi. 
I nie wiem skąd u mnie taki nagły przypływ optymizmu, może dlatego, że zbliża się weekend, że nie trzeba ogarniać biofizy na jutro, że jadę jutro do domu (mam dość makaronu, warzyw na patelnię, jajecznicy i niedogotowanych ziemniaków, mamo, ugotuj coś dobrego!!), że za tydzień ostatnie ćwiczenia z chemii, że zbliżają się święta, że... dobra. prawie 19. czas na anatomię! 

piątek, 15 listopada 2013

satisfaction

Siedzę sobie, popijam herbatkę i ogarniam prezentacje z histoszajsu. Ogarniam to ciężko powiedziane, skończyłam dopiero jedną... A koło w sobotę za tydzień, więc powoli na roku zaczyna panować mała spina. Na dodatek przyszły tydzień zawalony jest wejściówkami i, albo wstawaniem na zajęcia na 7.45, albo siedzeniem do ciemnej nocy na uczelni :< Ale za to od razu po kole wyjeżdżam z miasta (ba! nawet podróż mam już ustawioną, bo cóż innego mogłabym robić tydzień przed kołem, jak nie wszystko, byle się nie uczyć?!). A czuję się ostatnio tak, jak poniżej.. ale staram się, staram. 


poniedziałek, 11 listopada 2013


Książki takie mądre,
wiedza taka potrzebna.
Wszystko takie logiczne!

Weekend taki... niezmarnowany...?

piątek, 8 listopada 2013

PO KOLEi:

Już po kole. Ręka i noga idą w kąt, do maja - mam taką nadzieję. Wieczór dzisiejszy leniwy przez to strasznie, ale przedkolokwialną spinę (spina iliaca anterior superior i te sprawy) należało utopić. Zmęczona jestem, niewyspana, nieprzygotowana na starcie z myszą na jutrzejszej biofizie. Koniec z budzeniem się z nazwami łacińskimi w głowie, ze splotem ramiennym i jamą pachową śniącą się po nocach. Miejmy nadzieje, że brzusio, mimo iż podobno trudniejszy, okaże się dla nas bardziej przyjazny. Że ten miesiąc doświadczył nas i nauczył na co zwracać uwagę, jak się uczyć a jak nie. Bo definitywnie sposób jakiś trzeba sobie wypracować. To nie matura, do której wystarczy coś przeczytać i policzyć parę zadań. Tutaj trzeba być cwanym i ustalać sobie jakieś priorytety. I dobrze kalkulować co można sobie odpuścić i kiedy. Też się tego uczę, choć jest ciężko. Takie studia są trochę niepodobne do tych, które sobie wyobrażałam. Ale nie ma teraz czasu na takie rozmyślania. Zbliża się kolokwium z histologii, więc psychicznie trzeba się przygotować na spędzanie upojnych nocy z Sawickim i recytowanie przez sen setek nazw białek, które za dużo nam nie mówią. Tymczasem jednak, w miarę luźny weekend rozpoczynamy w kuchni, szykuje się dobre tiramisu <3

środa, 23 października 2013

kinder ziemniak party

Jeden z nielicznych dni w tygodniu, w którym wracamy stosunkowo wcześnie. Obiad ugotowałyśmy i zjadłyśmy, gotowe stawić czoła chemii i kończynce górnej. I tu: uwaga - punkt kulminacyjny! Mamy imprezę z okazji Dnia Ziemniaka na osiedlu. Nic więcej nie muszę chyba mówić. Wesoło, mam nadzieję, że do 18 się skończy...

niedziela, 20 października 2013

Kawa

W trzecim tygodniu skończyła się kawa. Towar pierwszej potrzeby u studentów, jak widać. Podobno kawa chroni przed nowotworem jelita. A cynamon pobudza podczas nadmiernej senności. Połączenie idealne: wydłużę sobie i życie, i dzień. Naciągane to takie, ale chociaż jakiś plus. 
Więc plany na wieczór to kawa z Netterem. Prosi się ciągle, żebym znalazła dla niego trochę czasu... biedaczek.

sobota, 12 października 2013

Świętowanie

Tydzień temu piątkowe popołudnie było usprawiedliwione. Przeżyłyśmy pierwszy tydzień studiów, trzeba było to uczcić. I wtedy też obiecałyśmy sobie, że za kolejnym razem będziemy świętować pierwsze zdane kolokwium jakoś w listopadzie. Ale dlaczego czekać do listopada, kiedy wpada nam wspaniała piąteczka (5, tak, 5!!) z pierwszych ćwiczeń z biofizyki? Przy niej nawet widmo zbliżającego się mini-koła z rąsi, najprawdopodobniej też zawalonych dwóch wejściówek w tamtym tygodniu nic nie znaczą. Niby szczegół, a cieszy. I może pomoże wyciągnąć na zerówkę. No i sprawia, że jest okazja do "świętowania"! :)
Jeśli dalej tak nam będzie szło to zbankrutujemy. 

A tymczasem w 3. całkiem przyjemny koncert grają. Można leżeć i słuchać, prof. Olgierdowi Narkiewiczowi i Frankowi Netterowi pewnie też to się podoba :). 

czwartek, 10 października 2013

Bilans

Jak to jest, że wracam po wyczerpującym dniu o 17 do domu, po 4h babrania się w odczynnikach chemicznych i plamienia fartucha, całkiem z siebie zadowolona, bo poranna anata nie była taka zła jaką się wydawała być, i nawet mam jakąś motywację do działania, i nawet chciałabym już coś zrobić, ale nie mam siły. Jem szybki studencki obiad z dwóch ziemniaków i jakiegoś słoika, siadam do komputera żeby coś sobie ściągnąć czy przeczytać, a jak podniosę znad niego głowę jest już ciemno. I taki schemat się powtarza, co sprawia, że dni mijają bardzo szybko i jutro już skończy się drugi tydzień studiów, a ja mam wrażenie jakby trwały one od zawsze.

Bilans uczelniany:
1) omal nie spóźniłam się na pierwszy wykład z anatomii
2) nawet chodziłam spać o ludzkiej porze
3) napisałam dwie wejściówki
4) pobrudziłam fartuch błękitem pruskim 
5) zrobiłam badania lekarskie

Nie było najgorzej ;)




piątek, 4 października 2013

Tydzień pierwszy za mną

Wrażenia? Nie wiem. Niektóre przedmioty zaczynamy dopiero w przyszłym tygodniu, więc ostra jazda ze studiami dopiero wtedy się zacznie. Chociaż anatomia już powoli daje popalić. Mokre preparaty mieliśmy na drugich ćwiczeniach. Najpierw mieliśmy kości, potem mięśnie rąsi. Kończyny jedne w lepszym, inne w gorszym stanie mamy, ale to co najważniejsze udało nam się zobaczyć i rozpoznać. Jakieś zahamowania na początku były, musiałyśmy prosić chłopaków, żeby przenieśli nam naszą kończynę na inny stół, ale zaraz potem pęsety i atlasy poszły w ruch i było całkiem ciekawie ;) Histologia to na razie jeden wielki kosmos, którego nie potrafimy zrozumieć, a na kolejnym seminarium czekają nas wejściówka i wyjściówka. W przyszłym tygodniu już sobie raczej nie pośpię do 9 ani razu, ale we wtorki i w piątki mam na 10, więc nie jest źle. Zapowiada się miły weekend w towarzystwie profesorów i innych doktorów (re)habilitowanych, którzy uraczyli  nas, biednych, nieumiejętnych studentów swoją wiedzą w jakże ciekawych książkach zawartą. A jeszcze jakieś porządki należałoby zrobić... 

Fakt, iż studentką jestem dotarł do mnie dziś w tramwaju, gdy ponury wzrok kontrolera kazał mi pokazać bilet i legitymację, a ja z przyzwyczajenia chciałam wyciągnąć legitymację szkolną.  Odebrałam jednak swoją kartę miejską, doładowałam ją i teraz mogę jeździć do woli, od jednego świtu do drugiego świtu, jeśli tylko znajdę czas. Bo nasz koleś od biofizyki, zachęcając nas dzisiaj do lektury jakiejś książki stwierdził, że znalezienie 1h wolnego czasu na naszym kierunku jest ciężkie, a jeśli już ktoś tę jedną godzinę znajdzie to niedobrze. W sensie, że wcale mu dobrze nie rokuje. To ciekawe, bo od wczoraj miałam względnie spokojny czas i nawet z nudów prasowałam! Można już więc chyba obstawiać, kiedy zakończę swoją przygodę ze studiami.  

czwartek, 26 września 2013

ostatni wakacyjny wpis

Będzie super! Jutro stanę się małoletnią studentką, ale nikomu się do tego nie przyznam ;) Autobusy są już ogarnięte, tramwaje nawet też. Miasto się do nas uśmiecha, my do niego również. Zmęczona jestem dzisiejszym dniem, po prawie nieprzespanej nocy i całodniowej integracji ;) I żeby nie napisać za dużo, piszę tak o, a jutro, uzbrojeni w jakdojade.pl, ruszamy na podbój trzech miast już z legitymacjami studenckimi! 

wtorek, 24 września 2013

Misto Marzeń Wita

Miasto Marzeń przywitało mnie wymarzoną pogodą, południowym słońcem godnym września i jeszcze trwającego lata. Wróć, zapomniałam, że wczoraj był pierwszy dzień jesieni. Nikt mi nie przypomniał. A więc słońce było ponad możliwości jesieni. I było tak pięknie, a przed chwilą jak na złość się rozpadało. Chciałam iść na miasto i nie pójdę. Zostanę jeszcze trochę w mieszkanku, wdychając zapach strasznie intensywnie pachnących jabłkiem chusteczek, którymi przed chwilą czyściłam szafki. W tle gra sobie Trójka, co jakiś czas przeleci samolot. Słońce też co jakiś czas się wysuwa zza chmur. Dobra, dosyć takiego poetyzowania. Chyba nie skończę tych studiów, bo wcale nie mam ochoty ich nawet zaczynać...

niedziela, 8 września 2013

rok temu

Fajnie jest. 2 września na ulicach wszystkich miast dzieci i młodzież ubrana w czerń, biel i granat ruszyły rozpocząć kolejny rok szkolny, a ja bez zbędnego uczucia żalu mogłam ruszyć sobie na północ północy, kupując pewnie któryś z ostatnich biletów na pociąg ze zniżką tylko 37%, pozwalając sobie przez tydzień skorzystać z jeszcze-wakacyjnego-ale-już-wrześniowego słońca. Nie, wcale nie dogryzam tym, którzy wakacji już nie mają, ale zauważam wspaniały fakt, który pozwala biednym studentom skosztować nieco wakacyjnego, tańszego, posezonowego odpoczynku (o ile nie gonią trzecie terminy, ale mnie to jeszcze nie dotyczy ;). Ale powiedzieć chciałam o tym, co było rok temu. Jak na apelu, śpiewając hymn szkoły byłam przerażona nadchodzącym rokiem. Mnie się udało. Bez zbytnich wyrzeczeń i z proporcjonalną ilością potrzebnego wolnego czasu.  I Wam wszystkim się uda, jeśli naprawdę czegoś chcecie!
"Marzenia przecież po to są, by życie je spełniło, a człowiek walkę wygrywa swą wolą, pracą i siłą."

A tymczasem wracam do rzeczywistości z nową motywacją. Trzeba sprawdzić, których z must-have podręczników jeszcze nie mam, obejrzeć mieszkanie i zacząć powoli, w myślach, się pakować. O ile wcześniej nie byłam jeszcze gotowa nowego, to teraz jestem już tego ciekawa. I nie, żebym czekała z utęsknieniem na październik - czekam, ale może bez utęsknienia..?

sobota, 17 sierpnia 2013

Szukam inspiracji

Pewnego dnia, siedząc sobie gdzieś wśród zieleni w promieniach popołudniowego słońca naszła mnie refleksja. Banalna, ale też trochę szokująca. Pomyślałam sobie, gdzie się znajdę i kim będę za parę lat. Za 6. Ale nawet za dwa miesiące nie mogę sobie wyobrazić siebie, swojego uśmiechu, włosów. Nigdy o tym nie myślałam, był jakiś cel i do niego się dążyło. A teraz, w te wakacje, cel nie gra żadnej roli. W ogóle się o tym nie myśli. Wychodzę na zewnątrz, siadam na tarasie, wiatr trochę za mocno muska mnie po twarzy. Słucham, popijając herbatę, jak w oddali już od rana pracują jakieś maszyny i patrzę jak moja ulubiona łąka pod lasem zamienia się w pole uprawne. I wcale mnie to nie dotyczy. Gdzie, jak nie tu można poczuć prawdziwą wolność? Eh, jak mi będzie tego brakowało od października...

Jak to fajnie, że nasi starsi koledzy z uczelni chcą się nami zaopiekować i przygotowali nam specjalny program na ostatnie dni września! ;) Chociaż Pierwsze z Miast nie jest mi obce, to sprawy uczelniane już tak i na razie nie chcę o tym myśleć. Jednak filozofia Scarlett O'Hary, w której losach się ostatnio zaczytuję, udziela mi się coraz bardziej. 


poniedziałek, 29 lipca 2013

Marzenia się spełnią

Cofnij się parę lat wstecz. Pomyśl, co o sobie wtedy myślałeś, kim byłeś i kim chciałeś być. Teraz pomyśl, kim się stałeś przez tych parę lat. I wyciągnij wnioski.

Taka autoanaliza pomogła mi uświadomić sobie, że wszystko to o czym myślałam w dzieciństwie, moje ówczesne małe lub większe marzenia poniekąd się spełniły i nadal spełniają. Nie można skupiać się tylko i wyłącznie na porażkach, błędnych decyzjach i pomyłkach. Ale trzeba z tych porażek czerpać jak najwięcej. I obiecywać sobie, że każda z nich jest ostatnią. Brnąć w kierunku swojej jedynej, wymarzonej przyszłości. Swoich przyszłości miałam kilka. Ale spełnia się tylko ta, która zależy wyłącznie ode mnie. Weźmy się więc w garść i kontynuujmy to, co już zaczęliśmy. Niech to, co zostało nam dane z Góry, nasz potencjał i ogrom możliwości i motywacji nie gaśnie, rozpalajmy go na nowo codziennie, nawet jeśli to ma rodzić w nas strach, żal czy niepewność. Bo kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym będziemy mogli powiedzieć sobie, że dokonaliśmy czegoś z pozoru niewykonalnego i poszukać sobie nowego celu ;) Śmiałam się, gdy w liceum żegnali mnie, mówiąc by "iść za marzeniem, stale, aż do końca", ale teraz, gdy jedno marzenie się spełniło, ja już wyznaczam sobie kolejny cel. Ciągła pogoń za szczęściem, satysfakcja z tych małych szczęść, które napotyka się na swojej drodze, a potem radość dzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi - to chyba najodpowiedniejsza definicja sztuki życia. Staram się dążyć do doskonałości, może kiedyś mi się uda.

To takie moje małe dywagacje. Jednak głosy z rzeczywistości przypominają mi, że w październiku idę na studia i muszę zaopatrzyć się w jakieś ciekawe książki, lokum i inne pierdoły. 
A ze mnie przecież ciągle małolata... 

czwartek, 18 lipca 2013

Nie lubię

Nie lubię się chwalić. Nie lubię się głośno cieszyć. Nie jestem skromna, ale niepewna. Muszę uważać w kontaktach z ludźmi, którzy po jakimś czasie sobie o mnie przypominają z ciekawości. A nie lubię takich sytuacji. Nie lubię, bo nie. Nie lubię, bo tak ciężko mi się otworzyć. Nie lubię, bo chciałabym mieć spokój. Nie lubię, bo w rozmowach z niektórymi trzeba pilnować każdego słowa. Bo boję się porażki. Ale często świadomość porażki pomaga mi, przecież łatwiej mówić o czymś, że i tak nie wyjdzie. Dlatego tak ciężko jest się cieszyć, gdy spełnia się jedyna, wymarzona przyszłość, która od początku była pewna, o którą ostatnimi czasy musiałam zabiegać z mniejszym lub większym powodzeniem, z żalem za każdą zmarnowaną chwilą, których zawsze było za dużo. Ta przyszłość stała się dla mnie taka oczywista, że teraz stałam się obojętna. Skryte dążenie do celu, o którym wiedziało tylko kilka osób, zakończyło się powodzeniem i nie potrafię się z tego cieszyć. I chociaż od początku miałam plan, to jakbym o nim teraz zapomniała. Nagle zaczynam zastanawiać się, czy to miasto jest na pewno odpowiednie, czy może inna uczelnia byłaby lepsza,  i wreszcie: czy aby na pewno chce się tym zajmować. Głupie to wszystko, ale trzeba spróbować, żeby potem nie żałować. Aspiracje mam, a to już połowa sukcesu. A najbardziej boję się, że będę musiała się tłumaczyć, bo zaprzeczałam, gdy mówili mi w jakim kierunku mam pójść.


PS. Tak naprawdę to lubię się chwalić. Każdy chce poinformować świat o swoich sukcesach, powodzeniach. Ale mi nie przeszkadza moja (jeszcze mimo wszystko) niepewność, ja chcę cały wszechświat utrzymać w niepewności. Zawsze tak robiłam. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Ja tylko o coś zapytać

Rekrutacja nie jest zła. Przeżywam ją spokojnie, odkąd poznałam wyniki. Tyle, że mój spokój próbuje zakłócić żal za straconymi na cele właśnie tej rekrutacji pieniędzmi. Do tego dochodzą jeszcze dojazdy, a okazuje się że nawet badania lekarskie. Jestem już po wizytach u dwóch lekarzy. Piątkowa zakończyła się niepewnością, czy aby na pewno taki niedbale wypełniony świstek może zostać uznany, dziś odwiedziłam więc kolejnego lekarza, który (o dziwo!) zbadał  mnie, wystawił porządne zaświadczenie i życzył powodzenia. Chociaż jakiś miły gest. Bo mój dzisiejszy pobyt w OMP był wysłuchiwaniem stałego "Przepraszam, ja tylko o coś zapytać" osób wchodzących bez kolejki, użerania się z nieogarniętymi pielęgniarkami, które wstępny wywiad z pacjentem robiły w przerwach między posiłkiem, no i wysłuchiwania jak to jej córce było ciężko na tym kierunku, ale za to kim teraz ona jest. 
Gdy tak sobie to wszystko z boku obserwowałam, zaczęłam się bać, czy nasza służba zdrowia jest dobrym miejscem pracy. Nie chodzi przecież tylko o pracującego, ale o pacjenta głównie. Czy powodem są ludzie, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu, czy może rutyna sprawia człowieka bardziej zgorzkniałym i niewrażliwym? Abstrahuję. Wracając do tej rekrutacji - jako przyszła studentka nie mogę sobie pozwolić na taką nieoszczędność, której właśnie powinnam oduczyć! Z drugiej strony, mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie się odwdzięczyć moim rodzicielom chociaż za te wszystkie przejeżdżone ze mną tysiące kilometrów. I tu pojawia się problem. Ale on się rozwiąże sam wkrótce. Póki co jutro ruszam na wschód. Aj.. daleko...

wtorek, 9 lipca 2013

Słów kilka tytułem wstępu

Teraz żyję swobodnie. Od prawie dwóch miesięcy. Zasypiam bez żalu i budzę się bez poczucia obowiązku. Już nic nie muszę. Nie wisi nade mną widmo zbliżającej się, złowrogiej.... matury. 

Kiedyś coś napiszę. Mam jeszcze czas, dużo czasu. Na razie zaklepałam sobie tylko adres. 

3majcie się w niewiedzy, jak ja ;)