Jak to jest, że wracam po wyczerpującym dniu o 17 do domu, po 4h babrania się w odczynnikach chemicznych i plamienia fartucha, całkiem z siebie zadowolona, bo poranna anata nie była taka zła jaką się wydawała być, i nawet mam jakąś motywację do działania, i nawet chciałabym już coś zrobić, ale nie mam siły. Jem szybki studencki obiad z dwóch ziemniaków i jakiegoś słoika, siadam do komputera żeby coś sobie ściągnąć czy przeczytać, a jak podniosę znad niego głowę jest już ciemno. I taki schemat się powtarza, co sprawia, że dni mijają bardzo szybko i jutro już skończy się drugi tydzień studiów, a ja mam wrażenie jakby trwały one od zawsze.
Bilans uczelniany:
1) omal nie spóźniłam się na pierwszy wykład z anatomii
2) nawet chodziłam spać o ludzkiej porze
3) napisałam dwie wejściówki
4) pobrudziłam fartuch błękitem pruskim
5) zrobiłam badania lekarskie
Nie było najgorzej ;)
Nie było najgorzej ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz