sobota, 26 września 2015

O praktykach na SOR

Ale długo zwlekałam z tym postem... to chyba dlatego, że zrobiłam sobie listę co się działo w poszczególnych dniach i nie spieszyłam się, by przenieść ją tutaj. A teraz wakacje się kończą i będzie pewnie wiele innych tematów trzeciorocznych do poruszenia, więc, proszę państwa, relacja z praktyk w szpitalnym oddziale ratunkowym!

Pracowałam w tym samym szpitalu co rok temu. Niby rok to niedużo, a jednak wiele się zmieniło i ja sama często łapałam się na tym, że zamiast na SOR idę na internę. Pierwszego dnia oddziałowa poinformowała mnie, że nie powinno mnie tu być, bo nie ma ordynatora, ale mam sobie pochodzić i popatrzeć zanim przyjdzie lekarz (bo byłam trochę przed 8). Przeraziłam się, że tak tu pusto, nic się nie dzieje, tylko kilku pacjentów w sali,  jakiś dwóch czekało grzecznie na lekarza, w salach jakieś dziwne urządzenia, pewnie niezbyt często używane - zanudzę się tu na śmierć, myślałam. Gdy tak zrezygnowana wychodziłam z zabiegowego zobaczyłam przy konsoli kolegę z roku - ale się ucieszyłam, chociaż będzie z kim pogadać! A jako że on robił wcześniej również tu praktyki, pomógł mi się rozeznać co gdzie jest i jakie prawa rządzą akurat na tym oddziale ;)

Pierwsza pacjentka pierwszego dnia na SORze i od razu szycie. Pani przewróciła się, rozcięła głowę, a że brała leki przeciwkrzepliwe, lało się z niej ostro. Był pan z wyrostkiem robaczkowym, sprawdzaliśmy objaw Jaworskiego. Złamanie kości śródręcza; jakiś pan, który miał pilnować 91-letniej babci i chyba mu się nie chciało, więc wymyślił, że boli go trzustka; chłopaczek, który biegł i uderzył w ścianę i mamusia sie martwiła, że coś się mu się stało;  pani z wywiadem onkologicznym, która miała jakieś problemy z przewodem pokarmowym i jak zakładaliśmy jej sonde do żołądka to trysnęła brzydką, czarną treścią, co przyjemne nie było i w sumie nie pamiętam jak jej historia się skoczyła; była też pani tydzień po wypadku samochodowym ze skierowaniem od chirurga z dopiskiem PILNE!, a miała tylko bóle w miejscach siniaków po pasach (jej skierowanie lekarz skopiował sobie na pamiątkę i podziwiał jeszcze podczas drugiego śniadania, ale to specyficzny lekarz był i całe szczęście, że tylko tego jednego dnia). Był też chłopak z załupkiem, początkowo nie wiedziałam o co chodzi, gdy kolega wolał mnie do zabiegowego, potem trochę z pielegniarką współczułyśmy chłopakom, że pewnie ich co nie co boli jak na to patrzą, a lekarz poważnym tonem stwierdził,  że "naprawi mu to, bo musi mieć czym dzieci robić ". Potem się jeszcze taka sytuacja przytrafiła starszemu panu, który sobie cewnik notorycznie wyrywał, ale tu jakoś się obyło bez interwencji chirurgicznej.

Drugiego dnia miałam okazję przyjrzeć się badaniu per rectum. Przerost stercza zdarzał się prawie tak często jak kamica nerkowa, która zdecydowanie królowała w tym tygodniu. Po kilku przypadkach sami wiedzieliśmy, że trzeba będzie sprawdzić Goldflama i zrobić USG. Była też pani po mastektomii, trochę już zniesmaczona studentami, z płynem w brzuchu. Lekarz wypisywał jej jakieś leki i martwił się, że nie będzie się miał nią kto zaopiekować, proponował kogoś do pomocy, pani mówiła, że sobie poradzi, a dwa dni później leżała już na sali pod kroplowką, bez kontaktu... akurat trafiłam do niej w momencie kiedy zabierali ją do hospicjum, patrzyła na mnie takim pustym, smutnym wzrokiem... nie wiem, czy to było spojrzenie osoby umierającej, bo nie wiem co się z nią dalej stało, ale na takie wyglądało. A jeszcze kilka dni wczesniej zawozilismy ja na RTG i śmiała sie, ze pewnie komentujemy jej wygląd, bo nie wygląda na swoje 66 lat. I mówiła, że dla niej to już tylko marichuana lecznicza...
Był uraz oka, złamania i zgnieżdzenie palca, ściąganie paznokcia (jak dla mnie najstraszniejsza rzecz tygodnia); dziewczyna, ktora na kolonijnym spacerze wbiła sobie jakimś cudem patyk w udo;  facet uzależniony od alkoholu i jakieś inne urazy mniejsze i większe.

Trzeciego dnia mistrzem został pan, ktory przeciął sobie rękę nożem do tapet. Założyliśmy mu chyba z 8 szwów, a jak szukalam nożyczek do obcięcia bandaża śmiał się, że może mi dać nóż do tapet. Ah, była też 16-latka w 16 chyba tyg. ciąży z bólami głowy i dretwieniem kończyn i warg. Byliśmy z nią u ginekologa i jak zobaczyłam, ze to bedzie chłopak i w ogóle jak się w tym brzuchu wierci i macha łapkami, cieszyłam się bardziej niż ona... Doszło nawet do tego, że doktor prosił o konsultacje pediatryczną dla niej... dziewczynki w ciąży. Był jakiś alkoholik z raną głowy, który nam uciekł i pan po wypadku samochodowym, nieubezpieczony, ale chciał wszystkie badania, tylko raczej nie wyglądał na takiego, który zaplaci za 3 zdjęcia RTG i TK... Ah, jeszcze jedna pani wzbudziła wtedy u nas spore emocje - pani z żółtaczka mechaniczną, która trafiła po kilku dniach znów do szpitala, z bilirubiną znacznie większą niż wtedy. Pani zasłynęła tym, że nie zgodziła się na leczenie, bo operacja wymagałaby transfuzji, a ona jest świadkiem Jehowy i na to nie pozwoli. A może powinnam napisać "była", bo lekarz dawał jej marne szanse i jej działanie otwarcie nazwał samobójstwem. Musieliśmy przyjąć jednak jej decyzję z szacunkiem, ale to trochę otworzyło mi oczy i jeszcze bardziej doceniam to, że Mój Bóg jednak stoi zawsze za życiem i dobrem człowieka, i nigdy nie będę musiała przez Niego podejmować takiej decyzji jak ta pani.
Tego dnia pierwszy raz zobaczyłam jak się zakłada gips (nigdy sama nie miałam zadnych złamań i moje zdziwienia było wielkie, jak zobaczylam, ze ten cały gips to taki specjalny bandaż ;)). Był jakiś pan z POChP, ktorego za bardzo nie pamiętam i pan, któremu odciągnęliśmy jakieś 200ml płynu wysiękowego z kolana. I kolejny smaczek: pan, który połknął osę w pepsi! Nie był uczulony, wiec tylko go obserwowaliśmy, ale wyszłam wcześniej niż on i mogę tylko podejrzewać, że raczej nikt z niego tej osy nie starał się wyciągnąć - nie mam bynajmniej pojęcia jak moznaby to zrobic ;)

Czwarty dzień to znów złamania - strasznie dużo było złamań obu kości podudzia (ałć), były złamania w obu stawach skokowych (ałć) , kolejne kolki nerkowe (ałć) i ukąszenia pszczół, os, nie wiadomo czego. Był mały chlopaczek po wypadku i kobieta w 9tyg ciąży  (ale mały dzidziuś-fasolka na USG!). Był pan ze stomią, który po dwóch dniach od wyjścia z chirurgii przywedrował do nas. Musiał mieć poszerzony otworek, bo jakiś grzyb się zadomowił. Oczywiście królowały opatrunki z altacetu i octeniseptu, raz nawet dostało mi się, ze tego drugiego to mam oszczędniej używać, bo to drogie i muszę przeprosić i potwierdzić - gdybym wiedziała, ze za mała butelke zapłacę 20zł, nie lałabym tym jak wodą w śmigus dyngus, mea culpa :(

Piątego dnia było złamanie kompresyjne kregu L5 (ale zapamiętałam!). Trzylatek ze stluczoną kostką; gościu po pobiciu ze złamaniem twarzoczaszki, skrecenie kostki u pani, ktora chciala koniecznie gips, choć w domu miala jakiś specjalny stabilizator; tradycyjnie kolka nerkowa, osy, pszczoły, chrząszcze (no dobra, chrząszczy nie było; )) i pan mistrz dnia: 28-latek po dopalaczach. Pan nie chciał powiedzieć,  co konkretnie brał, chodził tylko taki otumaniony, ale i tak dostał opierdziel od doktora. Pyta sie go: "ma pan żonę, dzieci? I co, z dziećmi to tak pan razem ćpa, czy każde osobno?". I bardzo dobrze, sama myślałam, ze jakiś gówniarz przyjechał jak usłyszałam o tych dopalaczach, potem patrze na pacjenta i w karte - 28 lat... No cóż, nie zawsze wiek idzie w parze z mądrością... Ostatnią moją pacjentką na SORze była 16-latka z ostrymi bólami brzucha, miesiaczkowała ostatnio w kwietniu (mieliśmy sierpień, przyp. aut.). Jako, że sie spieszyłam na autobus, uciekłam po USG i po podłączeniu jej kroplówki z lekami i nie interesowałam się dalej, co się z nią stało i dlaczego. Pewnie była konsultacja u gina, w sumie szkoda, bo bym poszła, lubię te wszystkie brzuchate panie na oddziale  (bo jest połączony z położniczym).

Ogólnie z praktyk jestem zadowolona. Dalej miałam okazję poćwiczyć wkłucia, zastrzyki, pobieranie krwi, wenflony, mierzenie ciśnienia, EKG. Pielęgniarki (i ratownicy ;)) też były raczej przyjaźnie do nas nastawione. Kiedy ja bałam się wkłuć, narzekałam: "niee, bo ten starszy pan ma słabe, cienkie żyły, nie wkłuję się", mówiły: "wkłuwaj się, to pijak" :D


sobota, 19 września 2015

Medyk, dziecko i beta-blokery

Przyszła książka do farmakologii. No dobra, nie książka - dwutomowa księga. Dzwoni kurier, idziemy więc z moim małym podopiecznym odebrać paczkę. Podpisuję co trzeba i zabieramy się za rozpakowywanie. Mały podekscytowany - co to jest, takie duże i ciężkie? Jak już się uporaliśmy z wszystkimi taśmami i folią bąbelkową, otwieram książkę na przypadkowej stronie i zaczynam czytać:
- Pindolol, acebutolol i penbutolol są częściowymi agonistami...
Mały w śmiech:
- Hahaha, Małolata, głupie to, nie?
Czytam jeszcze raz i śmieję się razem z nim. I tak przez dobrych kilka minut powtarzamy te "głupie" nazwy. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że wychowuję pierwszego trzylatka, który zna nazwy leków obniżających ciśnienie. Coś czuję, że jeszcze nie raz będę wyzywać farmakologię, ale póki co nowy zakup wędruje na półkę. Niech tam leży do października :)

wtorek, 8 września 2015

Medyk, pociąg i nystagmus

Wakacje. Podróże. Najlepiej - pociągiem. Jakoś tak wygodnie i swój urok ma. Podczas jednej z moich tegorocznych, wakacyjnych podróży, naprzeciwko mnie siedziała całkiem sympatyczna, miła z wyglądu dziewczyna. Zamyślona wpatrywała się w mijane krajobrazy w świetle zachodzącego, schyłkowoletniego słońca...
 (udało mi się zrobić klimat? W takim razie przejdźmy do meritum.)
Gdy tak wyglądała przez to okno, nie mogłam oderwać od niej wzroku. Siedziała twarzą do mnie, mogłam więc podziwiać jej niesamowity... oczopląs optokinetyczny! Tak, jako medyk skupiałam się na ruchach jej gałek ocznych, rytmicznie układających się w poziomy nystagmus... Musiałam pilnować się,  by odpowiednio szybko odwrócić wzrok, gdy wyczuwała moje spojrzenie, jeszcze by sobie o mnie pomyślała, że ja... że ona mi się... Co to to nie.
Ale w sumie... ciekawe czy ktoś kiedyś podrywał kogoś w pociągu na nystagmus... ;)