wtorek, 23 grudnia 2014

Świąt innych niż inne





W tym roku jakoś nie pałam wielkim entuzjazmem do świąt. Nagle lampki na starówce i choinki czy dekoracje w galeriach zaczęły mnie tak bardzo irytować, że zrezygnowałam z szału świątecznych zakupów, RMF święta, śpiewania kolęd kilka tygodni za wcześnie, mnóstwa wigilii przed właściwą wigilią i nawet noszenia mojego świątecznego, grubego swetra w renifery (może też dlatego, że  po prostu było za ciepło? ). Zatrzymałam się i oddycham. I natchniona życzeniami pana Górczyńskiego z Mody na Zdrowie myślę sobie, że nie chcę, żeby te święta były aż tak bardzo święte. Niech wszytkie poświąteczne dni będą święte. Niech pozostanie nam z tych świąt coś więcej niż tona niezjedzonego jedzenia i choinka do rozebrania. Zastanawiam się  teraz, czy rzeczywiście nie pałam do świąt entuzjazmem... chyba jednak pałam, tylko po prostu innym niż zwykle. Bo jeśli mało prawdopodobne jest picie świątecznej herbaty przy kominku z widokiem na zaśnieżone pola i drzewa, to może trzeba sobie w sercu zaśnieżyć ten krajobraz?

Życzę Wam dobrych świąt, żeby były takie, jakich ich pragniecie ;)

niedziela, 7 grudnia 2014

Co ma wspólnego Mikołaj z rachunkami?

Od połowy  tygodnia, no... może gdzieś  tak od czwartku, Mama zadręczała mnie pytaniami o pocztę.  "Sprawdzałaś dziś skrzynkę? Chyba rachunki powinny na dniach przyjść...". Trochę  mnie to dziwiło, bo przecież  wszystkie racunki płacę  przez internet i jedyne co znajduję w skrzynce na listy to gazetki reklamowe, z często  już  niekatualnymi ofertami (tak rzadko sobie o poczcie przypominam...). I tak przez cały  tydzień lekkodusznie odkładam  sprawdzenie poczty na później,  aż  wreszcie kolejna rozmowa z Mamą:
- No i jak, pocztę sprawdzałaś?
- A co, wysłałaś  mi maila?
- Do skrzynki na listy czy zaglądałaś?
- Tak, tydzień temu, pewnie nic nowego jeszcze nie ma.
- Rusz się  już  wreszcie i sprawdź  te listy, bo inaczej Mikołaj  do ciebie w tym roku nie przyjdzie! Jeszcze Ci pocztę  przed nosem zamkną!

I tak oto zaliczyłam mikołajkowy wyścig po paczkę. Chyba trochę  nie tak ta niespodzianka miała  wyglądać, nie spodziewałam się jednak, że  byłam na tyle grzeczna ;) I znowu muszę  odłożyć na później dietę bez słodkości, a przydałaby  się ona powoli, bo ludzie zaczynają  kojarzyć  mnie z czekoladą...

poniedziałek, 24 listopada 2014

kinazy, śmazy, fosforylazy

 Fosforylaza jest fosforylowana prze kinazę fosforylazy, która  żeby  ufosforylować musi zostać najpierw sama ufosforylowana przez jeszcze inną  kinazę.
 I w tym momencie moje życie nabiera wreszcie sensu!
 Może  ja też  się  muszę  ufosforylować????

środa, 29 października 2014

Praca domowa

Ćwiczenia z fizjologii, badamy odruchy rdzeniowe na preparacie z żabki. Parę  osób  ubolewa nad jej przykrym losem. Asystent, chcąc  ukazać pozytywy sytuacji:
- Słuchajcie,  są  oczywiście  programy komputerowe, w ktorych można  te odruchy sobie obejrzeć.  Ale tam wszystko jest zaprogramowane. Tutaj mamy do czynienia z żywym  organizmem, możemy  zaobserwować różne reakcje, że w praktyce  nie zawsze wszystko się  tak udaje...
- Żywym... co za ironia... - powiedział  ktoś  wrażliwy.

Swoją  drogą, to były chyba najciekawsze dotychczasowe ćwiczenia. Mega mi się  podobały,  nie było nudy ;) Badaliśmy też na sobie różne odruchy - od kolanowego, przez brzuszne, po te ze ścięgna Achillesa czy mięśni  ramienia. No, ominęliśmy tylko odruch nosidłowy. I tu kolejna anegdotka:

- Drodzy państwo, dzisiaj bedziemy badać następujące odruchy - wymienia je, po czym chwilę się zastanawia i dodaje: - Noo... a odruch nosidłowy sobie zostawimy. To będzie... praca domowa... Dla chłopaków... ;)

Dla wyjaśnienia: odruch nosidłowy to odruch z mięśnia  dźwigacza jądra i występuje  po podrażnieniu wewnętrznej powierzchni uda.

A jakie obsrwacje po pierwszym miesiącu drugiego roku? Ludzie w trzecim tygodniu zaczęli zasypiać na wykładach. I z każdym kolejnym frekwencja jest niższa. Biochemia jest nawet całkiem ciekawa, gdyby tylko patrzeć na kolorowe slajdy i słuchać  profesora jednym uchem... Konturek to porywająca lektura, nie potrafię  się  mu oprzeć i za każdym naszym spotkaniem lądujemy razem w łóżku. Bakterie są wszędzie, a gronkowiec się  jakimś cudem do mnie nie przybłąkał na praktykach. A genetyka... przy układaniu kariotypu odkryliśmy trisomię 21. Jaka była  reakcja? "-Przecież to Down normalny!".

niedziela, 12 października 2014

Morze

Cudowny jest niedzielny spacerek nad morzem w południe. Tak się cieszę, że moja Wymarzona Uczelnia znajduje się na północy, a nie w żadnym innym mieście. Cudowny jest uspokajający szum fal. I lekko kołyszące się żagle w oddali. I woda zlewająca się z niebem w pochmurny dzień. Piasek. Muszelki. Mewy. Dzieci puszczające latawce. Stare małżeństwo trzymające się za ręce. Słońce prześwitujące zza chmur. Kałuże po nocnym deszczu w drodze powrotnej. Zapach zmokłych liści na chodniku. Kasztany. Cudowne są!
 A co wokół siebie Ty masz cudownego?

środa, 10 września 2014

Medyk, dziecko i objaw Babinskiego

Jako, że wakacje wypadałoby trochę też w domu spędzić,  raz na jakiś czas przypada mi rola niani dla rocznego już prawie malucha. Wygłupiamy się, skaczemy, uczymy się chodzić, podpierając o to, co tylko pod ręką no i smakujemy wszystko, co dostanie się w nasze małe rączki. Ale najbardziej lubimy bawić się w objaw Babińskiego. Po podrażnieniu dolno-bocznej powierzni stopy (u nas doskolnale sprawdza się do tego paznokieć! ;)), paluch ustawia się w zgięciu grzbietowym. Odruch ten jest fizjologiczny u dzieci do 2 lat, w pozostałych przypadkach może świadczyć o uszkodzeniu drogi korowo-rdzeniowej. Maluch się cieszy, ja też się cieszę - dobrze znaleźć potwierdzenie tego, co powiedziano na wykładzie w praktyce. I tak nam mija czas. Wakacje, proszę nie kończcie się...

wtorek, 2 września 2014

Przychodzi student medycyny do lekarza....

Jest taki kawał o studentce lekarskiego,
która przychodzi do ginekologa po kolejną receptę na tabletki hormonalne.
Lekarz do niej: - No dobrze, a na czym Pani jest? 
Na co studentka: - Na medycynie. 

Ja może nie witam się z lekarzem słowami: "Dzień dobry, studiuję na kierunku lekarskim i boli mnie to i to.", ale czasem po prostu to samo wychodzi podczas... zbierania wywiadu ;) Dzisiaj trochę o tym, jak różnie na taką informację reagują lekarze.

1. Wizyta u rodzinnego:
- Panie doktorze, może skierowałby mnie pan na badania, jakoś osłabiona ostatnio jestem... może to przez studia, stres itp...
- A co pani studiuje?
- No.... lekarski.
- Ah... głupia! :D <wie przez co przeszedł :)>

2. Inny specjalista, wypisując receptę (pisze pesel):
- A pani to się chyba teraz na studia będzie wybierać?
- Tak, już na drugi rok.
- O, proszę, i na co?
- Lekarski.
- Ooooo :) Jaka specjalizacja? <umarłam>

3. Jeszcze inny specjalista:
- A czym się pani zajmuje, jaki jest pani tryb życia? Jest pani sportowcem?
- Nie, siedzę i się uczę, studiuję.
- A co pani studiuje?
- Lekarski.
- A co trzeba zrobić, żeby się dostać teraz?? Trzeba być olimpijczykiem?? <chyba miał córkę w liceum...>

4. Kolejny:
- Ma pani to i to. Studiuje pani medycynę, to sprawdzi sobie pani co to za schorzenie w bibliotece, albo wygoogluje. ( Google nie miało za dużo do powiedzenia...)

5. U jeszcze innego specjalisty dostałam raz nawet zniżkę za to, co studiuję. Jakoś tak dziwnym trafem za wizytę, na której sprawa się wydała zapłaciłam mniej niż za każdą wcześniejszą...

Różne są reakcje, różni są lekarze, bo zawsze pozostają ludźmi - czasem zbyt ciekawskimi, czasem empatycznymi i wyrozumiali. Całe szczęście nie choruję jakoś dużo i takich kwiatków w zanadrzu więcej chyba nie mam (a może jeszcze coś mi się przypomni?). A może Wy też mieliście podobne sytuacje?

środa, 20 sierpnia 2014

Praktyki pielęgniarskie

Nadszedł czas i na mnie :) Czyli teraz trochę o tym gdzie robiłam praktyki i jak miło jest wspominam ;)

Pracowałam w małym szpitalu powiatowym. Ma tylko kilka oddziałów, więc nie miałam w czym przebierać - ostatecznie wybrałam jednak oddział internistyczny. Nie nastawiałam się zbyt optymistycznie, sądząc, że za dużo to ja tu nie zobaczę, rozczarowałam się jednak bardzo ;) W gruncie rzeczy to oddział można nazwać internistyczno-geriatrycznym, bo większością pacjentów byli starsi ludzie, zdarzali się też tacy, którzy czekali u nas na miejsce w hospicjum... Liczbę pacjentów poniżej 25. roku życia w ciągu tech czterech tygodni policzyć mogłabym na palcach obu rąk. W sumie to dobrze (nie życzę nikomu, żeby musiał leżeć w szpitalu), ale wkłuć nie było za bardzo na kim poćwiczyć ;)

Jak wyglądał mój dzień?
Przychodziłam na 7.30 - to już trochę za późno na poranną toaletę pacjentów, więc w większości mi się upiekło i w tym pielęgnacyjnym procederze uczestniczyłam tylko kilka razy. Mogę przyznać jednak, że nie jest to wcale łatwa praca, w szczególności, gdy ma się do czynienia z pacjentem leżącym - czasem do tego potrzebne są nawet trzy osoby! Pierwszego dnia trafił mi się pan po amputacji nogi do kolana. Do tego miał niedowład jednej ręki. Nieźle się nakombinowałyśmy razem z pielęgniarką, próbując pomóc mu usiąść.
Częściej jednak trafiało mi się zaraz po przyjściu mierzenie cukrów. O ósmej insulinki muszą być już rozpisane, a pacjenci cukrzycowi gotowi do śniadanka, więc Małolata w swym ślicznym, białym wdzianku, pchając wózek z nakłuwaczami, glukometrem i innymi medycznymi gadżetami, jeszcze żywym, niezmęczonym krokiem przemierzała korytarz, kierując się do odpowiednich sal. Największą radość sprawiało chyba, jak po kilku dniach pacjenci, widząc mnie o danej porze, sami wyciągali palce, wiedząc o co chodzi ;) Pierwszego dnia miałam duży problem z zapamiętaniem nazwisk, numerów sal i gdy wołałam kogoś na badania, musiałam kilka razy upewniać się, czy to na pewno ten pacjent. Szybko jednak poznałam pacjentów (niektórzy leżeli u nas przez cały czas, gdy miałam praktykę....), jak ich tych nowo przyjętych, którym zakładałam procesy chorobowe i robiłam z nimi wywiady epidemiologiczne.
Codziennymi rytuałami było też ważenie pacjentów i prowadzenie na badania. Mój pierwszy manewr wózkiem nie był zbyt udany, potem nabrałam wprawy i tylko doskonaliłam technikę (do windy i przez próg najlepiej przejeżdżać najpierw dużymi kółkami, ciągnąc wózek ;)). Niekiedy pacjentów leżących przewozić trzeba było na łóżku, wszyscy na korytarzu nam wtedy ustępowali i wpuszczali pierwszych do windy ;)

A jakie to były badania? RTG, USG, tomografia, doppler, echo serca (przezprzełykowe też!), gastroskopie, kolonoskopie, konsultacje ginekologiczne... Szczęściem, większość lekarzy okazała się być bardzo wyrozumiała - pozwalali mi obejrzeć badanie i opowiadali, co właśnie widać. Między innymi mogłam zobaczyć chorobę uchyłkową esicy, niedomykalność zastawki mitralnej, guzy ;( w żołądku, stłuszczenie wątroby, wyciętą macicę (we wziernikowaniu nie było widać szyjki), udar krwotoczny na TK... Z medycznego punktu widzenia to wszystko było mega ciekawe i absorbujące - lubiłam dni, kiedy była cała masa badań i nie było nawet czasu na drugie śniadanie, z drugiej strony jednak... ciężko było mi wracać z pacjentem, u którego na badaniu zdecydowanie coś wyszło, który pyta mnie się: "I jak tam, wszystko w porządku? Czy coś się okazało?", a ja nie mogłam mu nic powiedzieć, ani potwierdzić, ani zaprzeczyć (mimo tego, że często trzymałam w ręce opis) tylko z nic nie dającą po sobie poznać miną przekazać mu, że ma czekać na obchód i wtedy lekarz prowadzący wszystko mu powie. A pacjenci na badania zaopatrywali się różnie. Byli tacy, którzy oburzali się, ileż można ich badać, byli też przerażeni, którzy chyba nie wiedzieli nawet na czym to badanie polega. I znowu problem: przecież nie powiem takiemu przerażonemu człowiekowi: "Jedziemy na gastroskopię. Będziemy wkładać panu rurę przez przełyk do żołądka. Będzie miał pan straszne odruchy wymiotne. Znieczulimy pana wcześniej, ale preparat ten będzie bardzo gorzki. Ogólnie to badanie jest okropne, ale da się je przeżyć.". Informację powinien przekazać wcześniej lekarz, ale sama się przekonałam, że nie ma w szpitalu wystarczająco czasu dla pacjenta, a już szczególnie np. dla takiego niedosłyszącego, starszego pana, który pojmuje w najlepszym wypadku co trzecie słowo. Smutne to i pogarsza tylko samopoczucie pacjenta - tak, tak, stres i to wszystko, o czym rozmawialiśmy na socjologii i psychologii rzeczywiście ma miejsce w praktyce. Parę razy trafiłam też na chirurgię, robione były stomie i pobierane wycinki do hist-patu. Najbardziej podobał mi się węzeł chłonny. Na zwłokach węzły były takie brzydkie, czarne, nie to co taki świeżo wycięty :D

Rano też pobierało się materiały do badań. Krew na posiew, próbę krzyżową, mocz, wymazy itd. Co mnie zdziwiło to biopsje szpiku, które wykonywane były bardzo często. Szpik wygląda jak krew z takimi białymi, małymi grudkami. Tak więc pełniłam też funkcję transportera, przenosząc te wszystkie probówki z załączonymi TOTO-LOTKAMI ;) i innymi papierkami do laboratorium.

Po badaniach i po śniadaniu (które niektórym trzeba było pomóc zjeść) było podłączanie wcześniej przygotowanych kroplówek. I tu znowu zasada trzykrotnego sprawdzenia leku, czy aby na pewno to, co wpuszczam do kroplówki jest zgodne z zaleceniami lekarza. Potem jeszcze trzeba było przejść się po oddziale, bo może gdzieś nie kapie tak jak powinno i można było wreszcie zjeść drugie śniadanie, czekając na dzwonek, gdy kroplówka zleci komuś całkowicie. W większości do tego właśnie służyły u nas dzwonki. Przez cztery tygodnie tylko raz dzwonka użyto, gdy pacjentka zemdlała. To i tak bardzo dobrze, kiedyś podobno pacjenci dzwonili po to, żeby przełączyć im kanał w telewizorze...

Jak to na praktykach pielęgniarskich, wykonywałam też wkłucia i zastrzyki. Z wenflonami było ciężko, bo u starszych ludzi żyły są takie, jakie są, i czasem nawet pielęgniarki musiały kilka razy się wkłuwać, ale dla mnie też były bardzo pomocne i całkiem dobrze nam się współpracowało. Ale muszę przyznać - nie myślałam, że wenflon to taki przydatny wynalazek! Przez to zastrzyki dożylne były banalnie proste, do tego dochodziły tylko domięśniowe i podskórne. Jedna pani była tak szczupła i miała tak cienką skórę, że złapanie u niej fałdu skórnego było nie lada wyzwaniem. A ta radość, gdy po wszystkim pacjent mówi, że nic nie bolało jest nie do opisania ;)

W okolicach godziny przyjęć należało przygotować łóżka nowym pacjentom. Ścielenie okazało się wcale nie takie proste, biorąc pod uwagę często niewymiarowość pościeli do koców, poduszek, czy prześcieradeł do rozmiarów łóżek... Z pomocą pań opiekunek, każde łóżko ostatecznie wyglądało perfekcyjnie - tak, że pod koniec zmiany sama chętnie bym się na nie położyła, haha :)

Czego nie zapomnę? Niektórych lekarzy. Na przykład dr "Krejzola", anestezjologa, który usypiał pacjentów m.in. do kardiowersji. Zakładał też cewniki do hemodializy albo inne wkłucia do żył głębokich. Podczas tych niesłychanie zajmujących go zajęć miał sporo czasu na rozmowę ze mną. Zabawiał mnie więc pytaniami anatomicznymi. Gdy zorientował się, że coś jednak pamiętam - miejscami nawet więcej niż on, przerzucił się na historię. I wtedy zrobiło się bardziej ciekawie, haha ;) Jednej kobiecie po przebudzeniu powiedział: "Halinko! Witamy w świecie żywych! Jeśli zna pani jakąś modlitwę, to proszę się za nas pomodlić!", na co ona: "Oh, będzie mi niezmiernie miło modlić się za tak ZACNE grono!". Między innymi dlatego dr "Krejzol" pozostanie na długo w mojej pamięci, było z nim mega wesoło, mimo tego, że mijając go na korytarzu nigdy bym go o takie poczucie humoru nie podejrzewała. Mieliśmy też w szpitalu własnego dr House'a (tak, chodził o lasce ;)). To radiolog, bardzo przyjazny studentom, może nie na pierwszy rzut oka, ale jednak :) Chirurg o bardzo luzackim podejściu do życia, albo równie zabawny gastroenterolog. Pewnego dnia podczas kolonoskopii miał miejsce taki dialog:
Lekarz: - Nie no, nie wytrzymam. Zaraz chyba zemdleję.
Pielęgniarka: - No bez jaj, panie doktorze!
Na co on: - Nie no, z jajami zemdleję! A pani (patrzy na mnie) dokończy za mnie badanie.

Trafiłam też na kontrolę sanepidu. Po wykonanych zastrzykach wchodzę do zabiegowego, a tam dwoje obcych mi ludzi. Sprytna trochę jestem i wiedziałam po co ich tu mogło przywiać, dlatego dałam im pokaz perfekcyjnej segregacji śmieci, nawet tacę zdezynfekowałam od razu, i już podchodziłam do zlewu, by zaprezentować im moje higieniczne mycie rąk... ale wyszli, stwierdzając, że wszystko bez zastrzeżeń. Dostałam za to pochwałę od mojej przełożonej - mówiła, że patrzyli się przez cały czas gdzie i co wyrzucam, haha ;)

Niestety, na oddziale było stosunkowo dużo zgonów. Głównie ze względu na wiek i stan pacjentów. Pamiętam jednego pana po chemioterapii, któremu jeszcze dzień wcześniej podawałyśmy morfinę - następnego dnia jego sala była pusta, a mnie zawołano do pomocy przy zawożeniu zwłok do prosektorium... W końcu przestałam się pytać o pacjentów, których nie spotkałam już po weekendzie, trochę właśnie przez to, że dowiedziałabym się, że ktoś umarł.

Promyczkiem słońca na oddziale była dla mnie jedna pacjentka. Leżała już kilka tygodni przed moim przyjściem, i, jak możecie się domyślać, jeszcze trochę po moim odejściu. Była wuefistka. Zniszczona przez cukrzycę. Musiała leżeć bardzo długo, bo miała już odleżyny, nawet na piętach. Przez pierwszy tydzień moich praktyk trzeba było ją karmić, posiłki miała miksowane i podawane przez kubek z dzióbkiem, który należało jej przytrzymać; leki musiałyśmy rozgniatać i rozpuszczać w wodzie i mimo tego był duży problem, żeby wszystkie zostały połknięte. Przychodziłam do tej pani na karmienie, zakładanie i zmienianie kroplówek, mierzenie cukru... Nie było z nią praktycznie w ogóle kontaktu. Ale przychodziła do niej pewna pani, chyba siostra. Raz, gdy zajmowałam się inną pacjentką w jej sali usłyszałam, jak mówiła do niej: "Wiesz, Rysiowi znowu cholesterol podskoczył. Ja już nie wiem, od czego...". Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ta pani wszystko słyszy i rozumie. Ale z czasem zaczęło być z nią coraz lepiej. Najpierw kiwała głową - czy chce się napić, czy poprawić jej poduszkę... Potem zaczęła mówić: "tak", "nie", "dziękuję". Czasem jak przechodziłam obok jej sali i kątem oka patrzyłam, czy kroplówka czasami się nie skończyła, widziałam, że ona patrzy na mnie no i nie sposób było do niej nie zajść. Raz widziałam, że odwiedziły ją nowe osoby. Przy okazji zapytałam się kto to był i odpowiedziała: "kuzynka. I siostrzeniec". I zauważyłam taką radość, dumę w jej oczach, mimo ciągłego braku sił. Pomyślałam sobie wtedy: jak bardzo ważna jest rola rodziny w procesie wyzdrowienia. Uczyliśmy się o tym, ale cały czas wydawało mi się to tylko teorią. Teraz już wiem, że to właśnie ta siostra, która przynosiła jej różne drobiazgi, mówiła do niej i pielęgnowała; ta kuzynka i siostrzeniec, którzy przyszli i po prostu byli, przyczynili się do poprawienia jej stanu zdrowia. W ostatnim tygodniu ta pacjentka jadła samodzielnie już kanapki, owoce, sama trzymała sobie kubek z herbatą, na obiad dostawała niezmiksowane zupy i normalne drugie danie. Ciągle trzeba było jej pomagać i przypilnować, ale poprawa była znaczna! Aż wreszcie, tego nie zapomnę chyba nigdy, gdy któregoś razu po zmierzeniu jej cukru jak zwykle powiedziałam jej ile wyszło, zamyśliła się i zapytała: "To chyba dobry wynik?". Rzeczywiście, cukier też jej się poprawił, powiedziałabym nawet, że unormował, więc uśmiechnęłam się i przyznałam rację. Przez cały ten czas ona zapamiętywała te swoje wyniki, analizowała i porównywała. Potem zaczęła się też sama podnosić i współpracowała, gdy przekładaliśmy ją na drugi bok albo sadzaliśmy. Morał z tej historii: bądźmy ludźmi i traktujmy innych jak ludzi. Wiem, że nie zawsze mamy na to czas. Ale nigdy nie bądźmy bezosobowi! Tylko w ten sposób pozwolimy pacjentowi zdobyć nasze zaufanie, pozwolimy mu w pewnym sensie... wyzdrowieć ;)

I takim optymistycznym, myślę, akcentem zakończę ten ultra długi wpis. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was nim, ale pokazałam, że praktyki pielęgniarskie też mogą być ciekawe i nauczyć na prawdę wielu, podstawowych rzeczy. Głównie tych dotyczących stosunków z pacjentem. Jak tak słucham tych, którzy stanęli już za stołem operacyjnym, trzymali haki, szyli.... - cieszę się, że Wam się to udało i gratuluję! A co mówię sobie? - Spokojnie, na to wszystko jeszcze przyjdzie czas.



niedziela, 20 lipca 2014

i o tym, jak operowaliśmy tętniaka

Katedra Anatomii na Wymarzonej Uczelni słynie też z fakultetów. Co roku przeżywa wielkie oblężenie chętnych na zajęcia z preparatyki - mnie się nie udało, kliknęłam "zapisz się" jakieś 50s po wystartowaniu systemu, a już byłam w środku, daleko daleko za kreską kilku przyjętych ;) Z relacji znajomych mogę powiedzieć tylko, że preparatyka to bardzo żmudna praca wymagająca cierpliwości.

Kolejne są zajęcia chorób układu nerwowego, prowadzone - uwaga, uwaga: przez samego profesora we własnej osobie. To cykl kilku dwugodzinnych spotkań, na których dowiadywaliśmy się o anatomicznym podłożu chorób takich jak Alzheimer czy Parkinson bądź też krwotokach nad- i podtwardówkowych etc. Dobra powtórka z neuro, miejscami wychodząca trochę ponad program.

Ale to, o czym dzisiaj chciałam najwięcej napisać, to anatomia praktyczna. Fakultet składał się z kilku wykładów i czterech ćwiczeń, na których robiliśmy co tydzień coś innego. Gdzieś tutaj na blogu już opisywałam osłuchiwanie. Najpierw nawzajem sprawdzaliśmy sobie odgłosy jawne i stłumione podczas opukiwania, potem osłuchiwaliśmy fantomy. Gdybyśmy umieli dobrze je obsługiwać, moglibyśmy wysłuchać między innymi stenozę zastawki albo zapalenie płuc. Ostatecznie doszło do tego, że wymieszały nam się piloty do fantomów i każdy słyszał nie to, co chciał ;) Dlatego nasi wspaniali chłopcy posłużyli nam własnymi klatami. Zdecydowanie po tych jednych zajęciach nie jesteśmy mistrzami osłuchiwania, zabawa była jednak przednia.

Niezły ubaw był też na zajęciach z cewnikowania i badania per rectum. Mieliśmy do wyboru kilka prostat, które wkładaliśmy sobie nawzajem do fantomów i mieliśmy zgadnąć, czy stercz, który badamy jest prawidłowy, czy przerośnięty. Gorzej mieli ci, z krótkimi palcami ;) Cewnikowanie skończyło się jedną, wielką powodzią, dobrze że zamiast prawdziwego moczu mieliśmy wodę ;) Do wyboru były fantomy zarówno żeńskie jak i męskie, więc ambitni mogli spróbować podołać wyzwaniu pokonania dwóch zgięć cewki męskiej. Całe szczęście, że modele nie krzyczą, bo byłoby głośno, haha. U jednego zdiagnozowaliśmy nawet spodziectwo, bo po zacewnikowaniu z brzusznej części ciągle kapał "mocz". Biedny fantom...

Robiliśmy również otoskopię i oftalmoskopię. Nasze zacne modele ucha miały różne opcje błony bębenkowej do wymiany, więc na zasadzie podobnej do tej przy per rectum, robiliśmy sobie zagadki, czy to ucho jest zdrowe, czy może błona przekrwiona albo w ogóle doszło do całkowitej perforacji. Do wziernikowania dna oka posłużyły nam własne oczy, jako że to badanie mało inwazyjne a i efekt u żywego chyba lepszy.

Było również nakłucie lędźwiowe. Musieliśmy wybadać palpacyjnie ostatnie kręgi lędźwiowe i wymierzyć, w którą przestrzeń międzykręgową będziemy się wkłuwać (zaczynamy zawsze najniżej, nie wolno wkłuwać się powyżej L3! :) ).

No i wreszcie doszłam do tematu tytułowego, czyli operacji tętniaka t. kręgowej, w której "uczestniczyliśmy". W ramach tego właśnie fakultetu profesor-neurochirurg zaprosił nas do Centrum Magii i Iluzji. Najpierw na sali wykładowej opowiedział nam trochę o pacjencie i o tym, na czym całe przedstawienie będzie polegać itd. Potem zostawił nas w sali i udał się do sali operacyjnej, skąd mieliśmy od niego przekaz na żywo! Zobaczyliśmy całą salę, wszystkie urządzenia i przygotowanie pacjenta przez anestezjologów, klipsy, którymi zamyka się tętniaka i całą mozolną pracę, jaką trzeba wykonać zanim dostanie się do tętnicy patrząc przez specjalny mikroskop. W tym przypadku użycie wspomnianych klipsów nie było konieczne, profesor okleił tylko tętnicę specjalnym materiałem, który miał wzmocnić jej ściany. W trakcie operacji mogliśmy zadawać profesorowi pytania, a odpowiedzi jakie otrzymywaliśmy były wyczerpujące i często poparte anatomicznymi przykładami. Super było zobaczyć wreszcie to, co do tej pory widziało się tylko w atlasie - naczynia, nerwy czaszkowe, móżdżek... Po tym doświadczeniu większość moich znajomych nagle zdecydowała, że chce być neurochirurgiem ;)
Ja z taką decyzją jeszcze się wstrzymam, te zajęcia jednak bardzo mi się podobały, dodawały motywacji i świadomości tego, z czym w przyszłości będziemy mogli się zetknąć.



poniedziałek, 14 lipca 2014

anatomii część I

ANATOMIA
Przedmiot mega ciekawy, ale też i mega wymagający. Nie bez powodu został nazwany "kobyłą pierwszego roku". Rok nauki anatomii to tony książek, zeszytów i materiałów. To też miliony wspomnień z zajęć, które, nie ukrywam, często były ubarwiane żartami, nie tylko przez nas, ale też i asystentów. Chociaż były i takie, kiedy łzy stawały w oczach na myśl o ogromie materiału do wrycia, coraz mniejszej ilości czasu do kolokwium....  Dlatego anatomia zdecydowanie zasługuje nie na jeden, ale na kilka postów. 
Nie będzie po kolei, ale mam nadzieję, że będzie ciekawie i taka forma się Wam spodoba :) 
Dzisiaj coś, co na długo zostanie mi w pamięci, a mianowicie:

Dlaczego praktyk jest tak bardzo stresujący? Czyli SZPILKI na Wymarzonej Uczelni. 

Wyobraź sobie salę seminaryjną w prosektorium. Na jednej ze ścian przesuwane drzwi. Takie drzwi są też w kolejnych salach ćwiczeń. Za tymi drzwiami czekają preparaty: mokre, kości, rentgeny, TK... Nie wiesz co Cię czeka, póki nie przekroczysz tych pierwszych drzwi. A przekroczysz je dopiero na dźwięk budzika: "ti-di-di-dit - ti-di-di-dit". W pierwszej sali pozostaje reszta studentów, nerwowo starających rozwiązać sporne kwestie w mianownictwie bądź pisowni nazw: "segment płuca jest języczkowy czy językowaty....? a może językowy? po łacinie jest lingulare... czyli jak w końcu?". Kolejność jest alfabetyczna. Raz od początku, innym razem od końca. Asystent nagle wyczytuje Twoje imię. Dostajesz kartę z tabelką do wpisywania prawidłowych nazw w dwóch językach. Wybierasz stronę: "prawa czy lewa? Ostatnio szłam po prawej, ale nie poszło mi tak jak chciałam, może lewa będzie tym razem łatwiejsza?". Poprawiasz fartuch, czepek i zakładasz rękawiczki. Przestępując z nogi na nogę powtarzasz jak mantrę: "byle tylko nie zapomnieć o stronie jeśli dana struktura jest parzysta!". Jeszcze tylko kopnięcie na szczęście od kolegi, który stoi za Tobą. "ti-di-di-dit -  ti-di-di-dit" - drzwi się rozsuwają. Kolejny asystent wita Cię uśmiechem, podchodzisz do stanowiska - najpierw RTG. Początkowo nic nie widzisz, ręka drży Ci, nie wiesz co napisać. Podchodzisz bliżej, przyglądasz się... spokojnie. "OK, widzę, to przewód trzustkowy, mimo tego że na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że to oskrzele". Kolejny preparat, o, łatwiejszy, zostaje Ci nawet chwilka czasu. Oddychasz głęboko, cały stres już z Ciebie zszedł. 
"ti-di-di-dit - ti-di-di-dit" - przechodzisz do następnego stanowiska. I tak przez pół godziny. 
To zdecydowanie najszybsze pół godziny, jakie miałam szanse przeżyć, zapewniam. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Les vacances

Piszę już, piszę, że sesja dawno się skończyła, a ja zaraz po ostatnim egzaminie wyruszyłam w Polskę, stąd taka cisza tutaj na blogu. Te wakacje, mimo tego, że studenckie wakacje i tak są dłuższe niż szkolne, nie będą już takie same jak rok temu. Maturzyści, jak ja Wam zazdroszczę tych 4 m-cy ;) Gdy tak pomyśleć realnie, to 4 tygodnie, czyli praktycznie cały jeden miesiąc spędzę na praktykach. Słucham o nich opowieści od znajomych, którzy zaczynali na początku lipca, czytam Wasze historie na blogach i już się powoli nie mogę doczekać. Wybrałam sobie oddział wewnętrzny, tak jak radzili starsi koledzy i niektórzy asystenci. Mam nadzieję, że uda mi się dużo zobaczyć i dużo nauczyć. I że trafię na sympatyczne pielęgniarki - mogłyby to być te, z którymi rozmawiałam zanosząc dokumenty, haha. Także mój bielutki szpitalny uniform i para fartuszków czekają już w szafie - wyprane i wyprasowane, pachnące jeszcze nie szpitalem, a płynem do płukania, razem z gustownymi, białymi laczami. Dlatego za jakiś czas możecie spodziewać się również mojego sprawozdania ;)
Powoli zbieram się też do tego, żeby opisać cały rok, może tylko niektóre przedmioty, żeby przybliżyć uczelniane życie tym, którzy wybierają się od października na medyczny. Jeszcze pomyślę nad formą i coś sklecę. Jeśli macie jakieś pytania - pytajcie - wreszcie mam czas, żeby coś więcej poopowiadać.
Trzymajcie się ciepło, powodzenia w rekrutacji!  

czwartek, 12 czerwca 2014

1/2

Połowa sesji za mną. W poniedziałek - praktyczny z anatomii. Poszłam za radą kolegów z 2. roku i starałam się zbytnio nie denerwować.  Było ciężko, bo praktyk z anaty jest mega stresujący,  szczerze przyznam, że nie wiem czy jest coś bardziej stresującego, haha ;) i wiecie co? UDAŁO SIĘ! I takim trafem poniedziałkowy wieczór minął na opijaniu połowicznego, anatomicznego szczęścia.  
Teoria była w środę. Było całkiem miło,  stres na pewno mniejszy niż na szpilkach... i wiecie co? Też się udało! Do tej pory nie wierzę,  że będę mogła sprzedać wszystkie książki i materiały, i już więcej do nich nie zaglądać. Nie żebym nie lubiła anatomii. Różnie mi szła jej nauka, ale muszę przyznać, że katedra anatomii jest wbrew pozorom jedną z tych najbardziej człowieczych. Zapewniła nam trochę więcej medycyny w medycynie I roku, okazywała zrozumienie, życzyła powodzenia i wspierała na duchu. Smutno mi trochę,  jak sobie pomyślę,  że w najbliższym czasie nie będę trzymała pęsęty w dłoniach i oczy mi nie będą łzawić od formaliny... ;) 

Za niecałe 2tyg. histologia, sesja się jeszcze nie kończy.  Wszystkim przed egzaminami życzę powodzenia, tym, co już coś zaliczyli gratuluję z całego serca! Mam nadzieję,  że kolejny mój post będzie tak samo radosny jak ten i że na moich ulubionych blogach też się będą pojawiać tylko optymistyczne wpisy ;)
Trzymam za nas mocno kciuki! 

czwartek, 29 maja 2014

bless the weather

Pogoda się popsuła,  nic więc nie rozprasza studentów uczących się do sesji. Albo zbierających sie do nauki dopiero.. jakkolwiek by nie było,  wyjść się z domu nie chce, to i Małolata na bloga weszła między powtórkami. Tylko tak na chwilę,  bo czas goni, a ja coś siebie kiepsko w tym wszystkim widzę,  patrząc na pytania z zeszłych lat, czy preparaty na zajęciach powtórkowych... 
3,2,1... odliczenie do sesji czas zacząć!

sobota, 3 maja 2014

czwartek, 1 maja 2014

praktyczne zastosowania histologii 1.

Od dzisiaj nie powiem nigdy podczas gorączki, że "zaraz mi się zetną wszystkie białka", to takie banalne... 
Od dzisiaj będę mówić: "spokojnie, to tylko prostaglandyna PGE2 uwalniana w mózgu,  dla której receptory mają neurony narządu naczyniowego blaszki krańcowej w środkowej części jądra przedwzrokowego podwzgórza, powoduje podwyższenie tempreatury mojego ciała w przebiegu zapalenia!"
..............................
Mimo wszystko jednak słoneczne, majówkowe pozdrowienia z mojego,  dzisiaj trochę pochmurnego (sic!), bieguna ;)

 Maturzyści,  teraz pozostał Wam tylko chill out, POWODZENIA!

środa, 16 kwietnia 2014

a przed świętami: ANKIETA


Wpadam na chwilkę, żeby życzyć Wam spokojnych, słonecznych Świąt, żebyście się wyspali, najedli, odpoczęli ;) Sama się już nie mogę doczekać wolnego, słońce od paru dni sprawia, że się chodzi z głową w chmurach i obecność na zajęciach w tym tygodniu nie była zbyt produktywna. Działo się tyle rzeczy, że cały tydzień odpoczynku od uczelni się należy, bez wątpienia. Fakultety - mniej lub bardziej ciekawe (badanie stercza per rectum albo cewnikowanie na modelu, u którego stwierdziliśmy spodziectwo ;)), neuroanatomia, ostatnia prosta z histologią, zaliczenie z embrio, szpilki z głowy, ah. Do tego spacery po starówce, wyprawy na plażę, remonty i mecze - wiosna pełną parą! 

Zostawiam Was więc z rzeżuchą i wielkanocnym króliczkiem, 
trzymajcie się (Wy, Maturzyści też - trzymam za Was kciuki!)
 i... proszę... spójrzcie jeszcze pod obrazek ;)




BADANIE:
Jest prośba od koleżanki z SWPS z Warszawy o wypełnienie ankiety dla studentów medycyny, psychologii i dietetyki. Badanie jest anonimowe, jego wyniki posłużą wyłącznie w celach naukowych. Jeśli macie 10 min wolnego czasu i chcecie pomóc to, proszę, wypełnijcie ją ;) możecie też podrzucić linka znajomym ;)
Klikamy więc TUTAJ ;)

niedziela, 9 marca 2014

kolokwia i osłuchiwanie.

Minione tygodnie były straszne. Najpierw anatomiczna histeria. Koło otwarte z klatki, grzbietu, brzucha i miednicy. Kto zdążył w ferie sobie co nie co powtórzyć miał łatwiej,  ale i tacy nie byli do końca zadowoleni. Doszedł do tego wszystkiego nowy plan, języki i fakultety, więc niektórzy byli zmuszeni siedziec na uczelni do 18 (uff, ja całe szczęście nie...) a więc nadeszło kolokwium. Praktyczny nie przypadł nam do gustu. Co dla niektórych na TK było lewą komorą serca, dla innych było pniem plucnym, a MRI kręgosłupa niektórzy widzieli po raz pierwszy. Spodziewaliśmy się trochę bardziej oczywistych preparatów,  a przeważały takie mniej istotne dla nas rzeczy, niestety. Jak wczesniej pisałam gdzieś w komentarzu - niektórzy nie rozpoznali odnogi prącia,  bo nie dopatrzyli się tegoż prącia właśnie. Takie mieliśmy preparaty. Teorię pisało się całkiem przyjemnie, mniej przyjemny był jednak klucz. Zapomniałeś napisać, że oś długa śledziony przebiega wzdłuż X żebra LEWEGO? Wybacz, nie możesz tłumaczyć się tym, że śledziona znajduje się po lewej stronie. Tak samo z przyleganiem. Jeśli napisałeś dwa narządy,  a mialy być trzy - zero punktów. Rygorystycznie, ale z drugiej strony dobrze. W końcu trzeba być konkretnym w przyszłości. Tym samym drugie koło z anaty za nami,  i, większość całe szczęście wciąż dopuszczona do egzaminu, zaczęliśmy czaszkę.  Tyle, że ciężko było uczyć się na tydzień/parę dni przed histologią. Dlatego po wczorajszym kole z tkanek, nastąpiła (albo musiała nastąpić,  co niekoniecznie się udało) szybka regeneracja i dzisiaj trzeba nadrobić zaległości.  Czaszka trochę nas przeraża - ma tyle otworów i takie różne zawartości,  mam nadzieję,  że za niedługo stanie się to wszystko logiczne i całkiem do ogarnięcia.  
Najgorsze jest to, że nie ma czasu żeby odespać tych kilka minionych tygodni, zaraz szykują się kolejne zaliczenia, a i egzaminy coraz bliżej i należałoby przygotować się mentalnie na jakieś powtarzanie... a nie pomaga w tym pogoda, która zachęca do wyjścia z domów,  mieszkań,  ewentualnie powrotów do domów rodzinnych, spacerów,  rowerów,  biegania i wszelkich zewnętrznych aktywności.  Wczoraj na przykład całkiem sporo ludzi wybrało się nad morze - ciężko mi stwierdzić,  czy to z powodu Dnia Kobiet, pogody, czy może zawsze tak jest, a ja w ostatnich dniach nie miałam okazji tego sprawdzić...? 
Zaczęły się fakultety z praktycznych aspektów anatomii. Moje pierwsze spotkanie ze stetoskopem nie było zbyt owocne, haha. Jeśli ktos myśli,  że po jednych zajęciach będzie mógł osłuchiwać znajomych i rodzinę - jest w błędzie.  O ile serce jeszcze całkiem fajnie słychać to z plucami nie jest tak kolorowo. Albo słyszałam samo "hhhhh" tam gdzie powinnam słyszeć "ffffff" albo w ogóle nic nie słyszałam.  Ale na to przyjedzie jeszcze czas, fajnie jednak że wśród tych wszystkich nudnych teorii można liznąć czegoś praktycznego, nawet w takiej małej odrobinie, już na pierwszym roku. 
Tyle ze spraw bieżących,  trzymajcie się ciepło! ;)

sobota, 15 lutego 2014

pod zdechłym kogutem.

Leżę kolejny dzień pod grubą kołdrą,  ostrożnie dawkujac sobie thiocodin - bo kodeina, oipioidy, można się uzależnić (wiedza wyniesiona świeżo z fakultetu!), i paractamole, słuchając ukochanej trójeczki, w przerwach miedzy napadami dreszczy i jakimś ciekawym reportażem doczytując sobie anatomię. I tak oto nadrabiam zaległości w świecie polityki (nie żebym kiedyś wykazywała tym tematem wielkie zainteresowanie) i sportu (patrz poprzedni nawias). No, ale nic na to nie poradzę,  że się w Syrii pogorszyło i że olimpiada trwa w najlepsze? Ktoś nie wiedział? ;) kiepska zagadka. Mam inną: co wiecie o "balu pod zdechłym kogutem"? Czekam na odpowiedzi, bo w obecnym stanie i tak niczego sie nie nauczę..
*****
Niezbyt drastycznego powrotu na uczelnię życzę studentom, a maturzystom spokoju i wiary w siebie, pomyślcie sobie ze juz za trzy miesiące zaczniecie swoje najdłuższe wakacje w życiu!! (wiem, wiem, też mnie te argument denerwował, ale wkrótce sami sie przekonacie, jak będzie fajnie!).

sobota, 1 lutego 2014

newsy z mojego bieguna!

Biofizyka zdana w środę,  za pierwszym podejściem, więc już kilka dni jestem w domu i pełnoprawnie odpoczywam ;) Na moim biegunie leży mnóstwo śniegu,  mróz całe szczęście z dnia na dzień odrobinę maleje, wiatr albo sypiący śnieg czasem mnie jeszcze w nocy budzi, nie słyszę jeżdżących co pół godziny karetek, lądujących samolotów, ani sąsiadów wiercących coś w ścianie.  Odpoczywam od miasta jednym zdaniem ;) jem śniadanie patrząc na ptaki lecące do karmnika i piję najlepszą herbatę z cytryną zaparzoną przez Mamusię. Wszystko byłoby takie piękne, gdybym nie musiała wyjechać w połowie ferii na fakultety, i gdyby zaraz po feriach nie czekały mnie dwa mega obszerne koła. Powoli mówię sobie: Małolata, zejdź na ziemię, już nie jesteś taka Małolata, musisz sobie znaleźć inny nick! Ale jakoś nie mam natchnienia, myślę, że gdybym poczytała trochę histologię naszłaby mnie chęć zostania jakąś Klatryną albo Interleukiną, ale... przecież mam ferie, pomyślę o tym później... ;)

czwartek, 23 stycznia 2014

kreskówki anatomiczne 1.


Przedstawiam Wam anatomicznego Angry Bird!
 Nie, głowa wcale nie jest pęcherzem moczowym, a dziób wcale nie jest sterczem. Nie, wcale nie ma na tym zdjęciu moczowodów, nasieniowodów ani pęcherzyków nasiennych. Netter po prostu oglądał kreskówki!
Dostrzegacie to podobieństwo? ;)

niedziela, 19 stycznia 2014

tajemnica napojów energetycznych rozwikłana!

.... nic tak nie pobudza jak konieczność wychodzenia do toalety co jakiś czas.
I jaka to jest motywacja do nauki, gdy obiecuję sobie, że jeszcze tylko dwie strony...

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Thank God!

Dzisiaj krótko i na temat, bo na biurku czeka histologia, a na pasku zadań otwarty Acces i Statistica. UDAŁO MI SIĘ ZALICZYĆ CHEMIĘ!
 Dosłownie udało, bo pytania nie należały do łatwych, czasu na liczenie było mało, nie zabrakło też głupich błędów z nieuwagi. Jutro uroczyście odnoszę książki do biblioteki - od soboty czekałam z tym, bojąc się, że jednak czeka mnie poprawka. Kolejny przedmiot z głowy. Teraz już ostatnia prosta do sesji, potem ferie ;)

niedziela, 5 stycznia 2014

COX-1

Trochę się chyba przeziębiłam, więc dla ogólnego komfortu wzięłam aspirynę. Zaraz potem pomyślałam: "co ja najlepszego zrobiłam!? Przecież niesterydowe leki przeciwzapalne takie jak aspiryna blokują cyklooksygenazę, która katalizuję reakcję biosyntezy prostaglandyn z kwasu arachidonowego, a prostagladyny obniżają wydzielanie soków żołądkowych, i teraz jeszcze nabawię się wrzodów!"
Tyle na temat dzisiejszej nauki do koła z chemii. 
Trzymajcie się mocno, jak mostki wodorowe trzymają nici DNA!