piątek, 26 czerwca 2015

Jak odpoczęłam podczas sesji

Wreszcie! Nadszedł czas, w którym nie muszę martwić się o to, czy do rekacji potrzeba NADH czy NADPH, ile ATP i czy rozpada się do AMP czy ADP, do jakiej klasy należy użyty enzym i o to, na jaki receptor działa adrenalina, bo przecież może mieć w zależności od tego różne efekty. Moje ściany zrobiły się takie puste bez wzorów i schematów, którymi przed egzaminem je oblepiłam, na czele z cyklem Krebsa, glikolizą i cyklem mocznikowym. Przestały mnie przejmować mechanizmy lekooporności bakterii, zarówno naturalne jak i nabyte, siły retrakcji klatki piersiowej, opory przy wdechu powietrza i ośrodkowa kontrola mikcji. Uwierzcie, w życiu każdego studenta medycyny przychodzi taki moment, że dosłownie nie może spokojnie się wysikać, bo myśli o tym, który nerw pobudza do skurczu w tej chwili dany mięsień, a który się rozkurcza i czy to sprawka włókien współczulnych czy przywspółczulnych.

Co mogę powiedzieć o czwartej sesji? Była na pewno bardziej wymagająca od wcześniejszych. Ponadto, poprzedzona mnóstwem zaliczeń. Od Wielkanocy praktycznie co tydzień coś było i pod koniec sesji powoli dawało się to odczuć. Przez pierwszą połowę pogoda nawet sprzyjała (plażowaniu, nie nauce), więc wychodziłam z książkami, wykładami i giełdami na balkon. Mądra Małolata nie przewidziała jednak, że to już czerwcowe, letnie słońce i po pierwszym takim wyjściu dostałam w pamiątce zbyt mocno opalony dekolt, do tego stopnia, że przez wszystkie pozostałe, słoneczne dni sesji nie zdołałam wyrównać różnicy w zawartości melaniny. Wakacje są długie, więc może jeszcze się uda ;)
Nadrobiłam zaległe odcinki serialu instruktażowego o lekarzach z pewnego szpitala pod Warszawą, a gdy już musiałam czekać tydzień na kolejny, zainteresowałam się przygodami pewnej pani sprzątaczki i pana mecenasa. Sezony się skończyły, a sesja trwała dalej - nie pogardziłam więc nawet kilkoma odcinkami księdza Mateusza! Ktoś być może pomyśli sobie: zamiast się uczyć oglądała seriale. Wiadomo, że nikt nie wytrzyma nauki kilka godzin pod rząd, a zjeść coś trzeba i trochę się zresetować czasem, łączyłam więc sobie te dwie przyjemności i zabierałam tableta z filmem gdzie i kiedy tylko się dało - gotowaliśmy razem obiad, sprzątaliśmy, jedliśmy, zmywaliśmy naczynia i myliśmy zęby. To taki dobry przyjaciel, gdy wszyscy pozostali siedzą w swoich mieszkaniach i się uczą!
Muszę przyznać, że całkiem dobrze się tej sesji wysypiałam i dobrym jedzonkiem raczyłam (w zamrażalce zostało całkiem sporo maminych pudełek z niepoznaną zawartością, bo pichciłam sobie coś swojego). To dobra odmiana dla okresu zajęciowego, zwłaszcza tego zimowego, kiedy po powrocie było już ciemno i późno, a student był zbyt zmęczony by przygotować sobie coś dobrego, przejęty tym, że na następny dzień musi jeszcze mnóstwo stron przeczytać, a dobrze byłoby, gdyby się od razu ich nauczył.

Dlatego tak lubię sesję. Jest taka strona na facebooku: "Jestem studentem medycyny - odpoczywam w czasie sesji". Polubiłam ;) Bo sesja dla nas jakoś specjalnie nie różni się od pozostałych dni roku akademickiego, mamy tylko trochę więcej tematów do ogarnięcia  (ale co to dla zaprawionego przez 8 miesięcy studenta!) i, co dla mnie najfajniejsze, nie mamy zajęć. Możemy robić co uważamy za słuszne, swoim własnym tempem, a kluczem do sukcesu jest tylko dobra organizacja czasu i świadomość swoich możliwości. Dla mnie nie ma sensu siedzenie nad książkami do późnej nocy, aż głowa mi nie zacznie opadać na biurko, bo jedynym efektem takiej nauki jest u mnie zmęczenie następnego dnia i brak skupienia i organizacji. Cały czas szukam swojego sposobu na efektywną naukę i wiem już, że w moim przypadku nie tędy droga. A w lodówce dalej chodzą się energetyki, które kupiłam któregoś przedsesyjnego dnia, bo była promocja :)