poniedziałek, 29 lipca 2013

Marzenia się spełnią

Cofnij się parę lat wstecz. Pomyśl, co o sobie wtedy myślałeś, kim byłeś i kim chciałeś być. Teraz pomyśl, kim się stałeś przez tych parę lat. I wyciągnij wnioski.

Taka autoanaliza pomogła mi uświadomić sobie, że wszystko to o czym myślałam w dzieciństwie, moje ówczesne małe lub większe marzenia poniekąd się spełniły i nadal spełniają. Nie można skupiać się tylko i wyłącznie na porażkach, błędnych decyzjach i pomyłkach. Ale trzeba z tych porażek czerpać jak najwięcej. I obiecywać sobie, że każda z nich jest ostatnią. Brnąć w kierunku swojej jedynej, wymarzonej przyszłości. Swoich przyszłości miałam kilka. Ale spełnia się tylko ta, która zależy wyłącznie ode mnie. Weźmy się więc w garść i kontynuujmy to, co już zaczęliśmy. Niech to, co zostało nam dane z Góry, nasz potencjał i ogrom możliwości i motywacji nie gaśnie, rozpalajmy go na nowo codziennie, nawet jeśli to ma rodzić w nas strach, żal czy niepewność. Bo kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym będziemy mogli powiedzieć sobie, że dokonaliśmy czegoś z pozoru niewykonalnego i poszukać sobie nowego celu ;) Śmiałam się, gdy w liceum żegnali mnie, mówiąc by "iść za marzeniem, stale, aż do końca", ale teraz, gdy jedno marzenie się spełniło, ja już wyznaczam sobie kolejny cel. Ciągła pogoń za szczęściem, satysfakcja z tych małych szczęść, które napotyka się na swojej drodze, a potem radość dzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi - to chyba najodpowiedniejsza definicja sztuki życia. Staram się dążyć do doskonałości, może kiedyś mi się uda.

To takie moje małe dywagacje. Jednak głosy z rzeczywistości przypominają mi, że w październiku idę na studia i muszę zaopatrzyć się w jakieś ciekawe książki, lokum i inne pierdoły. 
A ze mnie przecież ciągle małolata... 

czwartek, 18 lipca 2013

Nie lubię

Nie lubię się chwalić. Nie lubię się głośno cieszyć. Nie jestem skromna, ale niepewna. Muszę uważać w kontaktach z ludźmi, którzy po jakimś czasie sobie o mnie przypominają z ciekawości. A nie lubię takich sytuacji. Nie lubię, bo nie. Nie lubię, bo tak ciężko mi się otworzyć. Nie lubię, bo chciałabym mieć spokój. Nie lubię, bo w rozmowach z niektórymi trzeba pilnować każdego słowa. Bo boję się porażki. Ale często świadomość porażki pomaga mi, przecież łatwiej mówić o czymś, że i tak nie wyjdzie. Dlatego tak ciężko jest się cieszyć, gdy spełnia się jedyna, wymarzona przyszłość, która od początku była pewna, o którą ostatnimi czasy musiałam zabiegać z mniejszym lub większym powodzeniem, z żalem za każdą zmarnowaną chwilą, których zawsze było za dużo. Ta przyszłość stała się dla mnie taka oczywista, że teraz stałam się obojętna. Skryte dążenie do celu, o którym wiedziało tylko kilka osób, zakończyło się powodzeniem i nie potrafię się z tego cieszyć. I chociaż od początku miałam plan, to jakbym o nim teraz zapomniała. Nagle zaczynam zastanawiać się, czy to miasto jest na pewno odpowiednie, czy może inna uczelnia byłaby lepsza,  i wreszcie: czy aby na pewno chce się tym zajmować. Głupie to wszystko, ale trzeba spróbować, żeby potem nie żałować. Aspiracje mam, a to już połowa sukcesu. A najbardziej boję się, że będę musiała się tłumaczyć, bo zaprzeczałam, gdy mówili mi w jakim kierunku mam pójść.


PS. Tak naprawdę to lubię się chwalić. Każdy chce poinformować świat o swoich sukcesach, powodzeniach. Ale mi nie przeszkadza moja (jeszcze mimo wszystko) niepewność, ja chcę cały wszechświat utrzymać w niepewności. Zawsze tak robiłam. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Ja tylko o coś zapytać

Rekrutacja nie jest zła. Przeżywam ją spokojnie, odkąd poznałam wyniki. Tyle, że mój spokój próbuje zakłócić żal za straconymi na cele właśnie tej rekrutacji pieniędzmi. Do tego dochodzą jeszcze dojazdy, a okazuje się że nawet badania lekarskie. Jestem już po wizytach u dwóch lekarzy. Piątkowa zakończyła się niepewnością, czy aby na pewno taki niedbale wypełniony świstek może zostać uznany, dziś odwiedziłam więc kolejnego lekarza, który (o dziwo!) zbadał  mnie, wystawił porządne zaświadczenie i życzył powodzenia. Chociaż jakiś miły gest. Bo mój dzisiejszy pobyt w OMP był wysłuchiwaniem stałego "Przepraszam, ja tylko o coś zapytać" osób wchodzących bez kolejki, użerania się z nieogarniętymi pielęgniarkami, które wstępny wywiad z pacjentem robiły w przerwach między posiłkiem, no i wysłuchiwania jak to jej córce było ciężko na tym kierunku, ale za to kim teraz ona jest. 
Gdy tak sobie to wszystko z boku obserwowałam, zaczęłam się bać, czy nasza służba zdrowia jest dobrym miejscem pracy. Nie chodzi przecież tylko o pracującego, ale o pacjenta głównie. Czy powodem są ludzie, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu, czy może rutyna sprawia człowieka bardziej zgorzkniałym i niewrażliwym? Abstrahuję. Wracając do tej rekrutacji - jako przyszła studentka nie mogę sobie pozwolić na taką nieoszczędność, której właśnie powinnam oduczyć! Z drugiej strony, mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie się odwdzięczyć moim rodzicielom chociaż za te wszystkie przejeżdżone ze mną tysiące kilometrów. I tu pojawia się problem. Ale on się rozwiąże sam wkrótce. Póki co jutro ruszam na wschód. Aj.. daleko...

wtorek, 9 lipca 2013

Słów kilka tytułem wstępu

Teraz żyję swobodnie. Od prawie dwóch miesięcy. Zasypiam bez żalu i budzę się bez poczucia obowiązku. Już nic nie muszę. Nie wisi nade mną widmo zbliżającej się, złowrogiej.... matury. 

Kiedyś coś napiszę. Mam jeszcze czas, dużo czasu. Na razie zaklepałam sobie tylko adres. 

3majcie się w niewiedzy, jak ja ;)