Taka autoanaliza pomogła mi uświadomić sobie, że wszystko to o czym myślałam w dzieciństwie, moje ówczesne małe lub większe marzenia poniekąd się spełniły i nadal spełniają. Nie można skupiać się tylko i wyłącznie na porażkach, błędnych decyzjach i pomyłkach. Ale trzeba z tych porażek czerpać jak najwięcej. I obiecywać sobie, że każda z nich jest ostatnią. Brnąć w kierunku swojej jedynej, wymarzonej przyszłości. Swoich przyszłości miałam kilka. Ale spełnia się tylko ta, która zależy wyłącznie ode mnie. Weźmy się więc w garść i kontynuujmy to, co już zaczęliśmy. Niech to, co zostało nam dane z Góry, nasz potencjał i ogrom możliwości i motywacji nie gaśnie, rozpalajmy go na nowo codziennie, nawet jeśli to ma rodzić w nas strach, żal czy niepewność. Bo kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym będziemy mogli powiedzieć sobie, że dokonaliśmy czegoś z pozoru niewykonalnego i poszukać sobie nowego celu ;) Śmiałam się, gdy w liceum żegnali mnie, mówiąc by "iść za marzeniem, stale, aż do końca", ale teraz, gdy jedno marzenie się spełniło, ja już wyznaczam sobie kolejny cel. Ciągła pogoń za szczęściem, satysfakcja z tych małych szczęść, które napotyka się na swojej drodze, a potem radość dzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi - to chyba najodpowiedniejsza definicja sztuki życia. Staram się dążyć do doskonałości, może kiedyś mi się uda.
To takie moje małe dywagacje. Jednak głosy z rzeczywistości przypominają mi, że w październiku idę na studia i muszę zaopatrzyć się w jakieś ciekawe książki, lokum i inne pierdoły.
A ze mnie przecież ciągle małolata...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz