Rekrutacja nie jest zła. Przeżywam ją spokojnie, odkąd poznałam wyniki. Tyle, że mój spokój próbuje zakłócić żal za straconymi na cele właśnie tej rekrutacji pieniędzmi. Do tego dochodzą jeszcze dojazdy, a okazuje się że nawet badania lekarskie. Jestem już po wizytach u dwóch lekarzy. Piątkowa zakończyła się niepewnością, czy aby na pewno taki niedbale wypełniony świstek może zostać uznany, dziś odwiedziłam więc kolejnego lekarza, który (o dziwo!) zbadał mnie, wystawił porządne zaświadczenie i życzył powodzenia. Chociaż jakiś miły gest. Bo mój dzisiejszy pobyt w OMP był wysłuchiwaniem stałego "Przepraszam, ja tylko o coś zapytać" osób wchodzących bez kolejki, użerania się z nieogarniętymi pielęgniarkami, które wstępny wywiad z pacjentem robiły w przerwach między posiłkiem, no i wysłuchiwania jak to jej córce było ciężko na tym kierunku, ale za to kim teraz ona jest.
Gdy tak sobie to wszystko z boku obserwowałam, zaczęłam się bać, czy nasza służba zdrowia jest dobrym miejscem pracy. Nie chodzi przecież tylko o pracującego, ale o pacjenta głównie. Czy powodem są ludzie, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu, czy może rutyna sprawia człowieka bardziej zgorzkniałym i niewrażliwym? Abstrahuję. Wracając do tej rekrutacji - jako przyszła studentka nie mogę sobie pozwolić na taką nieoszczędność, której właśnie powinnam oduczyć! Z drugiej strony, mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie się odwdzięczyć moim rodzicielom chociaż za te wszystkie przejeżdżone ze mną tysiące kilometrów. I tu pojawia się problem. Ale on się rozwiąże sam wkrótce. Póki co jutro ruszam na wschód. Aj.. daleko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz