sobota, 16 kwietnia 2016

wiosennie

Sama trochę sobie się dziwie, że wreszcie teraz, tu, na trzecim roku tyle się dzieje, a ja nic nie opisuję. Niczym się nie dzielę. Nie fascynuję się aż tak bardzo, żeby opisywać tu wszystko, co na trzecim jest pierwsze. Pierwszy raz na sali operacyjnej, pierwsza sekcja, pierwsze USG, pierwsze echo serca, pierwszy wymacany guz piersi, pierwszy wymacany przerzut w węzłach pachowych, pierwszy dodatni Chełmoński, pierwszy Courvoisier, pierwsze szwy... Codziennie coś nowego. Codziennie też powtarzają nam coś, co słyszeliśmy już mnóstwo razy. Dla mnie (i chyba nie tylko dla mnie) ciężki był powrót po świętach. Cały tydzień wolnego spędziłam u siebie na wsi, a pogoda dopisała na tyle, by odciąć się od tego codziennego, studenckiego życia - były ciekawe książki, dobre jedzenie, spacery, filmy i wiele, wiele innych rzeczy i spraw, których cień gdzieś się we mnie odbijał pierwszego dnia na klinikach. Właśnie tego dnia trafił się nam pierwszy nieprzytomny pacjent. Pani dr mówi, że dziś medycyna praktyczna. Zaczynamy od stanu ogólnego, przechodzimy do tego wszystkiego, do czego był podłączony. Z buzi wychodzi rura, dochodzi do jakiegoś prostokątnego urządzenia. Dr pyta: jak to się nazywa? Cała nasza czwórka myśli i myśli, szuka tego słowa, które w głowie na pewno ma, ale jakoś przez trzy lata nikt go od nas nie oczekiwał, a mądra Małolata wreszcie zabiera głos:
- Nooo, to jest ten... wentylator czy jakoś tak.
Może się wygłupiłam, ale pomogłam koleżance wydobyć ten "respirator", który obie miałyśmy na końcu języka. A potem, gdy powiedziałam o tym mamie to stwierdziła, że nie chce żebym ją leczyła, bo skoro mam ją do wentylatora podłączać, to ona sama się podłączy, bo nawet dwa w domu ma.
Natomiast drug koleżanka stwierdziła, że w "Na dobre i na złe" respirator wygląda inaczej.
Ot, jak się uczą przyszli medycy.