Już po kole. Ręka i noga idą w kąt, do maja - mam taką nadzieję. Wieczór dzisiejszy leniwy przez to strasznie, ale przedkolokwialną spinę (spina iliaca anterior superior i te sprawy) należało utopić. Zmęczona jestem, niewyspana, nieprzygotowana na starcie z myszą na jutrzejszej biofizie. Koniec z budzeniem się z nazwami łacińskimi w głowie, ze splotem ramiennym i jamą pachową śniącą się po nocach. Miejmy nadzieje, że brzusio, mimo iż podobno trudniejszy, okaże się dla nas bardziej przyjazny. Że ten miesiąc doświadczył nas i nauczył na co zwracać uwagę, jak się uczyć a jak nie. Bo definitywnie sposób jakiś trzeba sobie wypracować. To nie matura, do której wystarczy coś przeczytać i policzyć parę zadań. Tutaj trzeba być cwanym i ustalać sobie jakieś priorytety. I dobrze kalkulować co można sobie odpuścić i kiedy. Też się tego uczę, choć jest ciężko. Takie studia są trochę niepodobne do tych, które sobie wyobrażałam. Ale nie ma teraz czasu na takie rozmyślania. Zbliża się kolokwium z histologii, więc psychicznie trzeba się przygotować na spędzanie upojnych nocy z Sawickim i recytowanie przez sen setek nazw białek, które za dużo nam nie mówią. Tymczasem jednak, w miarę luźny weekend rozpoczynamy w kuchni, szykuje się dobre tiramisu <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz