sobota, 1 października 2016

Praktyki po trzecim

Pierwszego dnia moich praktyk internistycznych dr Krejzol (o którym można było poczytać w relacji z praktyk pierwszorocznych, bo w tym roku zawitałam na ten sam oddział) stwierdził, że należy zrobić mi wejściówkę. Pierwsze (i jedyne) pytanie brzmiało: Jaki temat jest opisany na 1532 stronie Szczeklika??? Oczywiście, spudłowałam.

Po trzecim roku mamy praktyki na oddziale internistycznym i pediatrycznym
Na pierwszy rzut u mnie poszła interna, tam gdzie zwykle do tej pory te wakacyjne praktyki robiłam. Oooo mamo, przez całe moje życie nie wynudziłam się tak bardzo jak podczas jednego dnia tam! Już pierwszego dnia pani dr powiedziała mi: "szkoda, że nie przyszłaś tydzień temu, ordynator był na urlopie, zastępca by Ci wszystko podpisał i nie musiałabyś przychodzić", ale jako że już przyszłam, pomierzyłam tylko ciśnienia i kolejnym autobusem, podziwiając nadwiślańskie krajobrazy, wróciłam do domu. Dnie mijały następująco: przyjeżdżałam późniejszym autobusem, niespiesznie zdążałam do szpitala, powolutku się przebierałam, weszłam do lekarskiego, siadłam, wzięłam z półki książkę (czytałam o EKG, nawet mi się to potem przydało, bo jeden pacjent z LBBB się znalazł, zaplusowałam więc panu ordynatorowi na obchodzie) i czekałam, aż doktórzy skończą swoje sprawy papierkowe i wreszcie ruszą na obchód, najczęściej około 11. Czasem coś tam mi dali do ułożenia, do napisania, jakaś recepta się trafiła raz bądź dwa, raz poszłam z panem doktorem spuścić płyn z opłucnej, raz spróbowałam zrobić kardiowersję, ale chyba pan ordynator bał się i ustawił za małą moc, bo musiał po mnie poprawić, więc w sumie nie ma się czym chwalić. No, może moją głupotą, bo jak już pacjenta strzeliłam tym prądem to tak podskoczył, że aż się wystraszyłam czy go nie zabiłam, w dodatku jego uśpiona twarz wyglądała jak z horroru, haha. Pan ordynator się ucieszył gdy przepisywał Xarelto, a ja spytałam czy to czasem nie riwaroksaban. Poszliśmy sobie zrobić echo serca raz i nawet coś tam pamiętałam z mojego fakultetu. Ale gdzieżby pan doktor wpadł na pomysł, żeby studentce dać głowicę - przecież nie ma czasu na zabawę, on jest tak bardzo zajęty swoimi papierami... Parę razy zeszliśmy na izbę, np. żeby przyjąć pijaczka, który trzy razy zbierał się do podpisania dokumentów, a ostatecznie zdecydował nie poddawać się leczeniu. Pewnego dnia byłam tak spragniona jakiejkolwiek akcji, że gdy zobaczyłam jak dwóch lekarzy nagle się podnosi, biorą słuchawki i wychodzą, pytam się:

- Mogę iść z wami???? (tu mina tak bardzo podobna do poniższej) 


Na co doktórzy:
- A co wolisz, lighty czy mentolowe?

Na pediatrii było trochę ciekawiej. Zawitałam do innego szpitala, nie dało rady nijak skompensować sobie tych dwóch tygodni w jeden, tak jak na internie. Tu różnica była zasadnicza: lekarze sami kazali nam badać. Nie byłam sama, więc zdarzało się, że jednego dzieciaczka badały kolejno cztery osoby. Kiedy tam bałam się odezwać i o cokolwiek poprosić, tu mogłam spokojnie o wszystko zapytać. Duży wpływ na to miała na pewno młoda kadra i to, że szpital jest kliniczny. Na naszym oddziale były przypadki onkologiczne, głównie białaczki, ale też różne choroby autoimmunologiczne czy genetyczne, jak neurofibromatoza. Ciekawym doświadczeniem było skonfrontowanie się z problemami, chorobami, o których się uczyliśmy, ale w praktyce nie mieliśmy z nimi nigdy do czynienia - np. trombocytopenia niereagująca na leczenie sterydami, w przypadku której nawet lekarze nie wiedzieli co dalej, poza czekaniem, robić. Każdy przypadek niósł za sobą jakąś "opowieść" naukową, ale o wiele ciekawszą niż na zajęciach. W taki sposób wreszcie ułożyły mi się w głowie hemosyderoza i hemochromatoza. Braliśmy udział w planowaniu leczenia. Oglądaliśmy badania obrazowe, szukaliśmy nieprawidłowości. Badaliśmy i pisaliśmy historie choroby. Mogliśmy sprawdzić swoją wiedzę w praktyce.  Dzieciaczki przez częste wizyty były przyzwyczajone do lekarzy, pozytywnie nastawieni, otwarci - nawet najmłodsi. Również rodzice współpracowali lepiej niż niejeden dorosły pacjent na internie. Dostaliśmy do kieszeni pakiet naklejek "Dzielny pacjent", którymi nagradzaliśmy tych grzecznych i przekupywaliśmy tych płaczących pacjentów. Momentami było dużo śmiechu, gdy badałam chłopczykowi brzuch, badam i badam, zagaduję:
- Co Ty tam masz w tym brzuchu?

Na co chłopczyk:
- Płatki. 










6 komentarzy:

  1. Ee to widać, że Ty studentka dopiero, bo cieszą Cię te rzadkie, dziwne choroby rodem z Hałsa, a nie doceniasz zwykłego dnia na internie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha:D próbuje się motywować czymkolwiek, a na internie nie bylo za bardzo czym :(

      Usuń
    2. Nie no, każda motywacja dobra, jeśli działa :D

      Usuń
  2. Interna jest piękna, korzystaj, póki możesz, bo pewnie, cóż, na nią nie pójdziesz. ;) Mało kto się w to chce pchać (niektórzy muszą).
    EKG też Ci się przyda. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za pierwszym razem przeczytalam: "pewnie na nią pójdziesz" i się przeraziłam, haha! Dzięki :)

      Usuń