czwartek, 28 listopada 2013

Jestem na wymarzonej uczelni.

Uświadomiła mi to stara znajoma z liceum, gdy któregoś dnia wpadła na uczelnię. 
-Jeej, przecież to szkoła twoich marzeń!
Ja taka trochę zdezorientowana...
- No przecież macie pufy na korytarzu! 
Ty zawsze chciałaś, żeby w szkołach były jakieś miękkie sofy!
- Haha, no tak, fakt! 

I tym się motywuję, gdy mam wstać na 7.45, gdy uwalam koło z histo, gdy znowu nie czuję się do końca nauczona na anatomię, gdy zasypiam na historii z filozofią czy etyce, gdy mam przeczytać kolejny długi i zupełnie niezrozumiały tekst na socjo, gdy rezygnuję ze zwolnienia z embrio, bo wejściówki są szczegółowe i marne są szanse na 5, gdy tłoczę się rano w autobusie i spotykam ludzi ze starszych roczników, i mówię sobie, że oni jakoś przez to przeszli. Przecież jestem na wymarzonej uczelni. Przecież dołączyłam do grupy ludzi, których jeszcze rok temu podziwiałam i nie wierzyłam, że mi się to uda. Przecież mam wymarzoną grupę i wymarzonych asystentów, inne grupy nie mają tak dobrze. 
Więc siadam sobie na tych miękkich pufach, z kawą lub kanapką, oczywistą książką w ręce i śmieję się z innymi, bo wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji i nawet jeśli jest ciężko - jesteśmy szczęśliwi. 
I nie wiem skąd u mnie taki nagły przypływ optymizmu, może dlatego, że zbliża się weekend, że nie trzeba ogarniać biofizy na jutro, że jadę jutro do domu (mam dość makaronu, warzyw na patelnię, jajecznicy i niedogotowanych ziemniaków, mamo, ugotuj coś dobrego!!), że za tydzień ostatnie ćwiczenia z chemii, że zbliżają się święta, że... dobra. prawie 19. czas na anatomię! 

piątek, 15 listopada 2013

satisfaction

Siedzę sobie, popijam herbatkę i ogarniam prezentacje z histoszajsu. Ogarniam to ciężko powiedziane, skończyłam dopiero jedną... A koło w sobotę za tydzień, więc powoli na roku zaczyna panować mała spina. Na dodatek przyszły tydzień zawalony jest wejściówkami i, albo wstawaniem na zajęcia na 7.45, albo siedzeniem do ciemnej nocy na uczelni :< Ale za to od razu po kole wyjeżdżam z miasta (ba! nawet podróż mam już ustawioną, bo cóż innego mogłabym robić tydzień przed kołem, jak nie wszystko, byle się nie uczyć?!). A czuję się ostatnio tak, jak poniżej.. ale staram się, staram. 


poniedziałek, 11 listopada 2013


Książki takie mądre,
wiedza taka potrzebna.
Wszystko takie logiczne!

Weekend taki... niezmarnowany...?

piątek, 8 listopada 2013

PO KOLEi:

Już po kole. Ręka i noga idą w kąt, do maja - mam taką nadzieję. Wieczór dzisiejszy leniwy przez to strasznie, ale przedkolokwialną spinę (spina iliaca anterior superior i te sprawy) należało utopić. Zmęczona jestem, niewyspana, nieprzygotowana na starcie z myszą na jutrzejszej biofizie. Koniec z budzeniem się z nazwami łacińskimi w głowie, ze splotem ramiennym i jamą pachową śniącą się po nocach. Miejmy nadzieje, że brzusio, mimo iż podobno trudniejszy, okaże się dla nas bardziej przyjazny. Że ten miesiąc doświadczył nas i nauczył na co zwracać uwagę, jak się uczyć a jak nie. Bo definitywnie sposób jakiś trzeba sobie wypracować. To nie matura, do której wystarczy coś przeczytać i policzyć parę zadań. Tutaj trzeba być cwanym i ustalać sobie jakieś priorytety. I dobrze kalkulować co można sobie odpuścić i kiedy. Też się tego uczę, choć jest ciężko. Takie studia są trochę niepodobne do tych, które sobie wyobrażałam. Ale nie ma teraz czasu na takie rozmyślania. Zbliża się kolokwium z histologii, więc psychicznie trzeba się przygotować na spędzanie upojnych nocy z Sawickim i recytowanie przez sen setek nazw białek, które za dużo nam nie mówią. Tymczasem jednak, w miarę luźny weekend rozpoczynamy w kuchni, szykuje się dobre tiramisu <3