Moje małe dzieci trochę podrosły, usamodzielniły się, wyszły do ludzi (przedszkola) i tu generalnie pojawiają się prawie same pozytywy, poza jednym: nie mają czasu, bądź po prostu im się nie chce myć rąk. A w takim przedszkolu, gdzie spotykają się same takie leniwe i niedojrzałe 5/6-latki robactwo ma najlepsze warunki do rozwoju. Samodzielne korzystanie z toalety, potem niedokładne bądź zupełne nieumycie rąk, a następnie beztroskie zabawy i wkładanie paluchów do buzi i jajeczka mogą zacząć rozwijać się w małych brzuszkach.
O owsicę mi chodzi naturalnie ;) aale! Co tam owsik, taki mały - prawie go nie widać, a jak zaswędzi to się dzieciak podrapie i po problemie. Małolata nie byłaby więc sobą, gdyby ten problem pozostawiła samemu sobie. Wspaniałomyślnie przejrzałam prezentacje z parazytologii z 2 roku i znalazłam pamiętny obrazek gistnicy (coby nie burzyć estetyki bloga zainteresowanych odslyłam tutaj i tu).
Trochę się przeliczyłam myśląc, że powtórzę sukces próchnicy, kiedy po pokazaniu zdjęcia wyżartych przez nią zebów mały K. chciał myć zęby po każdym posiłku. Odpowiedzią jaką dostałam tym razem był śmiech i komentarz "makaron z du*y".
Nad myciem rąk jeszcze pracujemy i jest coraz lepiej.
niedziela, 12 listopada 2017
piątek, 3 listopada 2017
Praktyki po czwartym: Interna
Kolejne 2tyg czwartorocznych praktyk to dwa tygodnie na oddziale internistycznym. Zawitałam na nie do nowego dla mnie szpitala, na wyremontowany oddział wewnętrzny. Co tu dużo mówić. Plusem była odległość, którą codziennie rano mogłam spokojnie pokonywać rowerkiem, żeby dotrzeć na odprawę o 8.15, potem zrobić obchód z młodym Panem Doktorem Rezydentem, który został mi przydzielony jako mentor pierwszego dnia praktyk i któremu przez całe dwa tygodnie każdy gratulował, bo niedawno się ohajtał. Nie obyło się też bez śmieszków, że świeżo upieczony mąż a już sobie taką śliczną studentkę przygruchał. Standard. Z Moim Panem Rezydentem współpracowało się bardzo dobrze. Pacjentów badaliśmy dokładnie i pieczołowicie (kończyliśmy obchód jako ostatni na całym oddziale :D). Nauczył mnie paru trików - np żeby słuchawkę położyć na sercu i nie trzymać, wtedy rzeczywiście lepiej słychać. A jak się dowiedział, że leży u nas pacjent z tarciem osierdziowym to popędziliśmy do niego razem i przeżyliśmy osłuchując go nasz pierwszy raz (posłuchania owego tarcia naturalnie...) Hmm... miał to być taki niby żarcik, ale chyba rzeczywiście brzmi to dwuznacznie. Przytoczę więc historyjkę z 4. roku - na temat:
Myślałam, że żarty typu: "Nabłonek jednowarstwowy płaski w pochwie? Chyba u pani po wakacjach" zostały wymyślone przez studentów. Do czasu, kiedy na radiologii podczas jednego seminarium zostałyśmy zapytane (moja grupa to w 3/4 płeć piękna) o rodzaje i cechy fal, efekt piezoeelektryczny i inne ciekawostki, którymi żadna z nas sobie nie chciała zawracać głowy. Profesor, widząc nasze niepewne, może trochę znudzone twarze powiedział:
- A panie fizykę w liceum miały? Czy tylko tarcie was interesowało? Swoją drogą bardzo ważne, przecież nie dałoby się chodzić bez niego, nie wspominając już o innych czynnościach...
Taki tam przykład mikroszowinizmu na medycznym.
Posłuchaliśmy sobie więc tego tarcia (osierdziowego - przyp. aut.), pogadaliśmy z pacjentami o książkach, które czytali, o medlikach jakie mieli na szyi, o jakiś światełkach za oknem, które pewnej pani nie dawały w nocy spać i się zastanawiała co to jest, a my razem z nią. Dostaliśmy opierdziel złożony z wiązanki niecenzuralnych słów próbując zmierzyć jednej pacjentce ciśnienie (dziwne, że za automat to nawet podziękowała!). Nawet się per rectum przytrafiło (zaczynam się robić monotematyczna...), spuszczanie płynu z brzucha (akcja jak na jagodach) i kilka reanimacji, którymi za specjalnie nikt się nie przejął więc i ja (mimo mojego pierwszego odruchu by polecieć i popatrzeć) przeszłam nad tym do porządku dziennego. Ostatecznie pierwszą reanimację przeżyłam w cywilu, a pan, który widział moją anielską buźkę najprawdopodobniej jako ostatnią na tej ziemi (strażacy sie nie liczą), jak dowiedziałam się potem z ogłoszeń w kościele - niestety zmarł.
Jak się już uporaliśmy z obchodem, Mój Pan Rezydent rozpisywał leki. A że odpowiedzialność to jednak duża, przykładał się do tego bardzo, a ja nie chciałam mu przeszkadzać i (za obopólnym porozumieniem i zadowoleniem) udawałam się moim rowerkiem z powrotem do domku. Raz nawet zostałam na kominek radiologiczny, coby się dokształcić (i przy okazji przegłodzić - więc jakby nie patrzeć dwie korzyści z tego były).
To by było na tyle z moich wspominek przedostatnich praktyk studenckich. Piąty (PIĄTY!!!) rok w trakcie, więc być może wkrótce wrócę podzielić się zaobserwowanymi absurdami (a tych nie brakuje). Bo mimo tego, że nie dzielę się na bieżąco sprawami to żyję, studiuję, mam się całkiem stabilnie, rozwijam się - ale o tym jeszcze kiedyś :)
Myślałam, że żarty typu: "Nabłonek jednowarstwowy płaski w pochwie? Chyba u pani po wakacjach" zostały wymyślone przez studentów. Do czasu, kiedy na radiologii podczas jednego seminarium zostałyśmy zapytane (moja grupa to w 3/4 płeć piękna) o rodzaje i cechy fal, efekt piezoeelektryczny i inne ciekawostki, którymi żadna z nas sobie nie chciała zawracać głowy. Profesor, widząc nasze niepewne, może trochę znudzone twarze powiedział:
- A panie fizykę w liceum miały? Czy tylko tarcie was interesowało? Swoją drogą bardzo ważne, przecież nie dałoby się chodzić bez niego, nie wspominając już o innych czynnościach...
Taki tam przykład mikroszowinizmu na medycznym.
Posłuchaliśmy sobie więc tego tarcia (osierdziowego - przyp. aut.), pogadaliśmy z pacjentami o książkach, które czytali, o medlikach jakie mieli na szyi, o jakiś światełkach za oknem, które pewnej pani nie dawały w nocy spać i się zastanawiała co to jest, a my razem z nią. Dostaliśmy opierdziel złożony z wiązanki niecenzuralnych słów próbując zmierzyć jednej pacjentce ciśnienie (dziwne, że za automat to nawet podziękowała!). Nawet się per rectum przytrafiło (zaczynam się robić monotematyczna...), spuszczanie płynu z brzucha (akcja jak na jagodach) i kilka reanimacji, którymi za specjalnie nikt się nie przejął więc i ja (mimo mojego pierwszego odruchu by polecieć i popatrzeć) przeszłam nad tym do porządku dziennego. Ostatecznie pierwszą reanimację przeżyłam w cywilu, a pan, który widział moją anielską buźkę najprawdopodobniej jako ostatnią na tej ziemi (strażacy sie nie liczą), jak dowiedziałam się potem z ogłoszeń w kościele - niestety zmarł.
Jak się już uporaliśmy z obchodem, Mój Pan Rezydent rozpisywał leki. A że odpowiedzialność to jednak duża, przykładał się do tego bardzo, a ja nie chciałam mu przeszkadzać i (za obopólnym porozumieniem i zadowoleniem) udawałam się moim rowerkiem z powrotem do domku. Raz nawet zostałam na kominek radiologiczny, coby się dokształcić (i przy okazji przegłodzić - więc jakby nie patrzeć dwie korzyści z tego były).
To by było na tyle z moich wspominek przedostatnich praktyk studenckich. Piąty (PIĄTY!!!) rok w trakcie, więc być może wkrótce wrócę podzielić się zaobserwowanymi absurdami (a tych nie brakuje). Bo mimo tego, że nie dzielę się na bieżąco sprawami to żyję, studiuję, mam się całkiem stabilnie, rozwijam się - ale o tym jeszcze kiedyś :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)