wtorek, 20 listopada 2018

Co ma wspólnego ciąża z czytaniem ze zrozumieniem?

Dzieci dorastają. Uczą się czytać, kojarzyć fakty. Uświadamiają się coraz bardziej, odnośnie coraz to większej ilości spraw. Robią się cwane. Ciekawskie. Przemądrzałe.
Tak też i mnie, zdarzyło się niedawno gdy, podczas codziennego rytuału lekowego, położyłam na stole proszki do rozpuszczenia, które to (już nie taki mały) B. chwycił i zaczął czytać:

- Co ona tak ciągle bierze... "...zawartość należy rozpuścić, wymieszać i wypić... Produkt może być stosowany w okresie ciąży i karmienia piersią..." 

Po czym robi wielkie oczy, powtarza: "W CIĄŻY?! Idę do wujka! Wujek, zobacz, Małolata jest w ciąży!" 


niedziela, 23 września 2018

Praktyki po piątym: Anestezjologia i Intensywna Terapia + Ginekologia i Położnictwo

To byłby ostatnie, obowiązkowe praktyki studenckie. Ale jako że żaden z tych przedmiotów mnie sobą nie urzekł (choć z nadzieją czekałam na ostatni blok, żeby się ostatecznie do czegoś przekonać), a ponadto miejsca w moim studenckim mieście rozeszły się jak ciepłe bułeczki, postanowiłam odbyć je w moim małym szpitaliku powiatowym. Dzięki temu udało mi się je odbyć z tempie, powiedzmy, "lekko" przyspieszonym ;) Ponadto, jako całkiem świeżo "uprawojezdniony" kierowca, mogłam poczuć się codziennie rano jakbym jechała do pracy. Choć dzień przed pierwszym dniem praktyk musiałam pojechać i  na spokojnie obczaić tamtejszy parking ;)

Na anestezjologii byłam na jednym, krótkim zabiegu. Tego dnia akurat wszystkie znieczulenia to były POPy, a na dodatek pacjent stwierdził, że chce być świadomy. Było to dla mnie całkiem nowe doświadczenie, bo podczas zajęć, o ile mnie pamięć nie myli, wszyscy pacjenci spali. A tutaj Pan Pacjent dopytywał:
- Coś się stało? Dlaczego nic nie mówicie? Jest jakaś komplikacja?
- Nie, proszę Pana. Już kończymy.
A była to prosta operacja przepukliny pępkowej ;)
Potem jeszcze zwiedziłam odnowiony oddział Intensywnej Terapii, Pani Ordynator omówiła mi każdego z kilu pacjentów będących wtedy pod opieką oddziału. Jednego dnia zdarzyło się zatrzymanie krążenia na sali, więc udało mi się zobaczyć przyjęcie takiego pacjenta w ciężkim stanie, po reanimacji na oddział - wszystkie procedury krok po kroku, jak to w praktyce wygląda. Takie praktyki - zbyt krótkie żeby być nudnymi. Bez masek krtaniowych (ale to akurat nic trudnego żeby ją założyć), bez intubowania - czym moja była nieco rozżalona. Powiedziała:
- I co, teraz nie będziesz wiedziała jak się intubuje.... 
Trochę mi zajęło, zanim wytłumaczyłam, że żeby umieć to zrobić, musiałabym to robić codziennie, kilka razy dziennie i to przez na pewno więcej niż dwa tygodnie, które są przeznaczone na praktyki. I że raczej nigdy mi się nie przydarzy konieczność intubowania, no chyba że się na taką speckę, albo na ratunkową zadecyduję. A póki co, takich planów nie mam i smutno mi, że nie intubowałam nie jest.

Na oddziale ginekologiczno-położniczym spędziłam trochę więcej czasu. Zaczynaliśmy obchodem, potem przyjmowanie nowych pacjentek, badania i zabiegi. Były operacje - plastyka pochwy, cięcia cesarskie, ale też mniejsze zabiegi jak łyżeczkowanie, kolposkopia, ewakuacje ropni, HSG no i porody naturalne naturalnie ;). Mogłam sobie przypomnieć USG prenatalne, które przez ostatni rok miałam niejedną okazję nieco poznać, USG narządu rodnego i brzucha (!) - tu się pozytywnie zaskoczyłam, bo nie każdy ginekolog sprawdza pacjentkom rutynowo, przy okazji narządy jak wątroba, trzustka, nerki. A akurat jednej pani znaleźliśmy kamicę żółciową. Rozrzut pacjentek był ogromny - od ciężarnych przed i po terminie, przez borykające się z niepłodnością, po poronieniach, z nietrzymaniem moczu, ze stanami przedrakowymi, infekcjami, z nowotworami, w menopauzie... Przyznam się, że czekałam na te praktyki. Czekałam, żeby skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. I chyba wyrobiłam sobie ostateczne zdanie. Nie byłabym w stanie robić drugiej kobiecie tego, co robią ginekolodzy-położnicy. No nie mogłabym. Nie dałabym rady. Ta chirurgiczna część jest chyba najbardziej brutalną z całej medycyny. Już nawet zabiegi na oku wydają się być niczym strasznym! Ale gdy tylko przypomnę sobie pierwsze łyżeczkowanie jamy macicy z pozostałości łożyska, które widziałam - robi mi się słabo. I nic tu nie pomoże - radość z nowego człowieka, świadomość, że ratuje się kobiecie życie... Ja dziękuję.

Została ostatnia prosta. Cały przyszły rok będzie rokiem stażowym, obfitym w praktykę. Takie są przynajmniej założenia. Swój pierwszy staż już prawie kończę - tak, trochę wcześniej, a to dlatego, że robię go w miejscu, gdzie z dyżurki (jak i z sal chorych) rozciągają się takie widoczki.












piątek, 20 lipca 2018

Czego nauczyły mnie studia

Stoję niemal u progu mojej studenckiej przygody. Piąty rok zleciał niesamowicie szybko. Chciałabym czuć się tak jakoś... doroślej, pewniej, dumniej. A czuję głównie to, że trochę zmarnowałam czas, że nie wykorzystałam tylu szans. Idąc na studia czułam się wyjątkowo i miałam z siebie satysfakcję, że moje starania zaowocowały, że udało mi się spełnić wyznaczony sobie cel. Obecnie nie czuję się tak mądra jak myślałam, że będę. Nie chcę siebie usprawiedliwiać, ale to raczej wina systemu. Tego całego natłoku. Tego, że na cały materiał mieliśmy tylko pięć lat, że czasem marnowaliśmy tydzień lub dwa na jakiś beznadziejny, mniej istotny blok, a na rzeczy ważne mieliśmy mniej czasu. Mam wrażenie, że moim celem przez ostatnie lata było zwyczajnie iść naprzód i skończyć studia. A teraz, przed ostatnim rokiem pojawia się jakiś strach, niewiadoma. I nie wiem czy jest sens cokolwiek planować. Jak każdy chyba mam swoje preferencje, jakieś ukryte wizje siebie w przyszłości, ale ta przyszłość znów zaczyna być niepewna. Z kim bym z lekarzy nie porozmawiała - niemal każdy miał kiedyś inne plany specjalizacyjne. Dlatego na ostatnio coraz częściej zadawane pytanie pt. "jaka specjalizacja" odpowiadam "życie pokaże" (lub medycyna sądowa, jak mam dobry humor).

Ale do rzeczy. Miałam okazję dużo się nauczyć. Poza tą całą teorią, której pewnie dużą część pominęłam już na etapie zapamiętywania i której spora część już dawno wyparowała z mojej główki, nauczyłam się dużo... życia. Od kolegów z roku, od wykładowców, od pacjentów. Nauczyłam się, że jesteśmy czasem tak samo bezbronni, że nas też dotykają najróżniejsze problemy, że nasza wiedza nie jest w stanie nas obronić przed wszystkim. Nauczyłam się kultury osobistej. Szacunku do drugiego człowieka. Z drugiej strony wciąż ziewam na nudnych seminariach i udaję, że słucham (och, tę sztukę też mam opanowaną do perfekcji). Nauczyłam się, że nie zawsze trzeba się spieszyć. Nie biegam na tramwaj odkąd zaliczyłam pierwszą wizytę na SOR. Nauczyłam się, że w najtrudniejszych sytuacjach należy postępować według schematu. Że nie można panikować. Że spóźnienie do 15 minut raz na jakiś czas to nic takiego.

Nauczyłam się pokory. Opanowania. Przyjmowania rzeczy takimi, jakie są, bez zbędnego przeżywania. Nauczyłam się odnosić porażki i sukcesy. Nauczyłam, że nie warto cwaniakować. Wyzbyłam się stresu związanego z dzwonieniem czy wysyłaniem maili tych bardziej "biznesowych". Uprawojezdniłam się wreszcie. Zyskałam więcej pewności siebie. Nie krępuję się zwracać ludziom uwagę np. palącym w miejscach publicznych. Nie muszę ciągnąć nikogo za rękę, gdy chcę coś zdziałać niestandardowego. Nie uzależniam swoich zainteresowań od tego, czy będę miała w nich kompana. Chodzę swobodnie. Nie wstydzę się okazywać emocji. Uważnie obserwuję i słucham. Staram się nie mówić bez zastanowienia, za dużo. Gdy myślę o niektórych kiedyś przeprowadzonych rozmowach, wiem, jak zachowałabym się obecnie w podobnej sytuacji. Wiem, że mam teraz wystarczające doświadczenie i wiedzę, by powiedzieć więcej. By czasem niektóre rzeczy przemilczeć. By milcząc, pokręcić głową. By być czasem bardziej stanowczą. I asertywną.

Nie same studia na uniwersytecie nauczyły mnie tego wszystkiego, ale studia jako etap życia, usamodzielnienia się, sprawdzenia się. Wiele ludzi przewinęło się przez tych kilka lat, wiele sytuacji, z których czerpałam dla siebie jak najwięcej - uczyłam się na własnych potknięciach, inspirowałam innymi albo przeciwnie - stawiałam kogoś wizerunek jako przykład, kim na pewno nie chcę być. Myślę, że dużo dobrego udało mi się już zrobić. Wydaje mi się, że to powinnam postawić sobie za cel - robić dobro. Niezależnie od tego, gdzie wyląduję - po prostu zaangażować się w całości i dawać z siebie wszystko.