Po czwartym roku praktyki obejmują dwa tygodnie na internie i dwa na chirurgii. Rozbiłam je sobie na trzy oddziały. na pierwszy rzut poszła chirurgia ogólna. Pierwszego dnia stawiłam się na obchodzie po nocy spędzonej w pociągu z drugiego końca Polski, a już o 8 myłam się do asysty. Była to adrenalektomia, było podejrzenie przerzutów - dlatego nie zdecydowano się na operację laparoskopową. Generalnie, gdy szłam na operację to po tych kilku godzinach zmywałam się do domu. W pozostałych dniach było nas więcej, dlatego każdego dnia kto inny asystował - reszta obserwowała lub szła do poradni. Tam też można było dużo się nauczyć - badanie fizykalne, badania obrazowe, wyniki badań laboratoryjnych, a przede wszystkim historia choroby, która u każdego pacjenta jest inna, i którą sami chętnie opowiadali (mimo że bardzo często były trudne). Operowane były głównie nowotwory (szczególnie układu pokarmowego, jak na ogólną przystało), dużo więc udało mi się zobaczyć - resekcję jelita, wyłanianie ileostomii, guz odbytnicy... Pamiętam jedną operację, która szczególnie mnie zainteresowała - był to guz jajnika naciekający prawie wszystko, co miał na swojej drodze - wśród operatorów był też ginekolog - dobrze było zobaczyć, jak lekarze różnych dziedzin współpracują i radzą się siebie nawzajem. Sytuacja była naprawdę kiepska, sam jajnik urósł do gigantycznych rozmiarów, nie znam jednak dalszych losów tej pacjentki.
Kolejny chirurgiczny tydzień spędziłam na urologii. Wybór padł całkiem przypadkowo, pomyślałam, że spróbuję czegoś nowego i przyznam się, że nie oczekiwałam dużo pracy i ciekawych przypadków. Muszę przyznać, że tu zostałam pozytywnie zaskoczona. Każdego dnia każdemu studentowi wyznaczano odpowiednie zadania - tak, aby nauczyć się wszystkiego. Tutaj asystowałam do zabiegu cystektomii. To była (jak dla mnie) bardzo długa operacja, dostęp ciężki, pęcherz ogromny i twardy (oczywiście nowotwór), wyłaniano ureostomię. Jak przy każdym zabiegu, bałam się, że z moją ostatnią skłonnością do słabnięcia, czasem nawet omdleń, nie dam rady. Jednak dobre śniadanie, emocje (jakieś takie poczucie odpowiedzialności) i adrenalina nie zawiodły. Miłym akcentem następnego dnia podczas obchodu było to, że lekarze pamiętali kto brał udział w zabiegu i zawołali mnie na POP, mówiąc: - Chodź, zobaczysz pacjenta, którego wczoraj operowałaś.
Uczestniczyłam też w zabiegach stulejki - w różnych postaciach, mniej i bardziej zaawansowanych. Byłam w pracowni ESWL, czyli rozbijania kamieni nerkowych i moczowych. Do poradni standardowo przychodzili starsi panowie z przerostem prostaty, pacjenci z podejrzeniem lub po resekcji nowotworu pęcherza moczowego. W przypadku tych drugich, wykonywaliśmy badanie, które chyba najbardziej przypadło mi do gustu - cystoskopię. Polubiłam je do tego stopnia, że wykonałam trzy pod rząd, a opis ostatniego dr wydrukował mi na pamiątkę (z zaznaczeniem, kto je wykonał oczywiście :)) Może to brzmieć zabawnie, ale naprawdę podobało mi się, że mogłam zobaczyć jak to wygląda od środka, manewrować kamerą, wyciągać cewniki. To coś zupełnie innego od zwykłego USG. Młodsi pacjenci, poza problemem stulejki, pojawiali się z nowotworami jądra, wodniakami - wykonywaliśmy USG. Tym, z nowotworem pęcherza moczowego wykonywaliśmy wlewki dopęcherzowe. Pacjentom (głównie po przeszczepieniu nerki) w gabinecie usuwaliśmy też cewniki JJ, o którym słyszałam już pierwszego tygodnia IV roku - teraz mogłam go zobaczyć i wyciągnąć, za pomocą mojego ulubionego cystoskopu :) Co może niektórych zdziwić to panie również są pacjentkami a urologii :) Do poradni przychodziły na badanie ureodynamiczne, z problemem nietrzymania moczu, bądź wypadaniem narządów płciowych, lub też po wspomnianym już przeszczepie nerki. Urologia to też dobre miejsce, by wprawić się w cewnikowaniu i badaniu per rectum. To drugie może nie jest marzeniem każdego studenta medycyny, jednak uważam, że lepiej nauczyć się tego pod okiem specjalisty (gdy nie ponosimy pełnej odpowiedzialności) niż w późniejszej praktyce czegoś nie rozpoznać. Nie trzeba iść na urologię, to badanie wykonuje się też u rodzinnego, na SORze czy na internie - nie zawsze jednak lekarze (i pacjenci) są chętni, by nam to pokazać.
Z pewnością nie opisałam wszystkiego - przez te dwa tygodnie wydarzyło się tyle, że nie sposób pamiętać to tyle czasu później. Cieszyłam się z tych praktyk. Mimo, że jedyna rzecz, której jestem na 100% pewna w związku z moją medyczną przyszłością to to, że nie będę ani okulistą, ani chirurgiem właśnie - cieszyłam się z tych praktyk. Bo każdy lekarz powinien mieć takie doświadczenie. Być, zobaczyć, spróbować. Wiedzieć, jak wygląda sala operacyjna. Znać podstawy szycia. Na zajęciach nie zawsze udało się asystować do zabiegu. Tutaj, jeśli ktoś chciał mógł zostać po południu na przeszczep nerki np. Przyszli chirurdzy z pewnością byli zafascynowani. Ja cieszyłam się, że mogę zdobyć nowe doświadczenie, bez zbędnego "parcia". Cieszyłam się, że lekarze traktowali mnie jak koleżankę. Że mogliśmy razem usiąść w przerwie przy kawie i na luzie porozmawiać. Że pacjenci dziękowali po wykonanej cystoskopii za badanie, bo "nic ich nie bolało". To chyba zapamiętam najdłużej :)