Pewnego dnia, siedząc sobie gdzieś wśród zieleni w promieniach popołudniowego słońca naszła mnie refleksja. Banalna, ale też trochę szokująca. Pomyślałam sobie, gdzie się znajdę i kim będę za parę lat. Za 6. Ale nawet za dwa miesiące nie mogę sobie wyobrazić siebie, swojego uśmiechu, włosów. Nigdy o tym nie myślałam, był jakiś cel i do niego się dążyło. A teraz, w te wakacje, cel nie gra żadnej roli. W ogóle się o tym nie myśli. Wychodzę na zewnątrz, siadam na tarasie, wiatr trochę za mocno muska mnie po twarzy. Słucham, popijając herbatę, jak w oddali już od rana pracują jakieś maszyny i patrzę jak moja ulubiona łąka pod lasem zamienia się w pole uprawne. I wcale mnie to nie dotyczy. Gdzie, jak nie tu można poczuć prawdziwą wolność? Eh, jak mi będzie tego brakowało od października...
Jak to fajnie, że nasi starsi koledzy z uczelni chcą się nami zaopiekować i przygotowali nam specjalny program na ostatnie dni września! ;) Chociaż Pierwsze z Miast nie jest mi obce, to sprawy uczelniane już tak i na razie nie chcę o tym myśleć. Jednak filozofia Scarlett O'Hary, w której losach się ostatnio zaczytuję, udziela mi się coraz bardziej.